Jak co rano, obudził mnie mój ulubiony budzik, który rozbrzmiał znienawidzoną przeze mnie melodię. Za nim włączył się kolejny, znacznie głośniejszy, przez co byłem zmuszony wstać i wyłączyć te ustrojstwo. Przygotowałem się do pracy i zjadłem szybkie śniadanie, aby po chwili wsiąść do auta i udać się na komendę. Praca taka sama, jak każdego dnia, czyli jazda od zgłoszeń do zgłoszeń, nic nowego.
Gdy moja praca dobiegła końca, przypomniałem sobie o zimnokrwistym wierzchowcu, który jeszcze wczoraj przebywał w zniszczonej stajni. Postanowiłem się tym zająć na własną rękę i po zjedzeniu posiłku, podjechałem do znajomego koniarza, który pożyczył mi kantar oraz przyczepę dla konia, którą podpiąłem do swojego wozu. Po wejściu do auta, od razu skierowałem się w stronę farmy, z nadzieją, że uparty ogier odpuści i pozwoli sobie pomóc.
Na miejscu zastałem standardową pustkę, zaś ze stajni dało się usłyszeć donośne rżenie rumaka. Nie brzmiało to na strach czy gniew, a raczej na dźwięk nudy i samotności. Przełożyłem kantar przez ramie, chwyciłem za smakołyki i wszedłem do miejsce, gdzie przywitała mnie biała latarnia. Zapaliłem światło, które jakimś cudem działało i przyjrzałem się agresorowi, który nie wyglądał aż tak źle.
- No cześć - rzuciłem spokojnie i podszedłem do jego boksu - Znudzony, nie? I pewnie głodny - westchnąłem i wyjąłem smakołyk dla karego.
Ogier na widok jedzenia niemalże wyważył spróchniałe drzwi boksu, lecz zatrzymała go metalowa belka, którą wczoraj postawiłem. Oczywiście nie miałem zamiaru go denerwować i podałem mu jedzenie, które zjadł naprawdę szybko, a nawet domagał się więcej.
- Dostaniesz więcej, jak pójdziesz ze mną - kontynuowałem rozmowę, jakby przynajmniej ten koń mnie rozumiał. Cicho westchnąłem - Ostatni i idziesz ze mną - dodałem i wręczyłem mu kolejną porcję jedzenia.
Taka zabawa trwała z półtora godziny, lecz ostrożnie podawałem żywność temu wariatowi, aby nie miał problemów z żołądkiem czy jelitami. Wszystko szło po mojej myśli, lecz gdy chwyciłem za kantar, ogier jakby wybuchł agresją i rozwalił cały boks, jednocześnie z niego wybiegając i spychając mnie na stare narzędzia rolnicze. Cicho syknąłem i zerknąłem za zimnokrwistym, który krążył koło stajni, jakby czekał na solówkę ze mną. Podniosłem się z narzędzi i spokojnym krokiem skierowałem się na zewnątrz, nawet nie zwracając uwagi na rozciętą bluzę, a pod nią zranione przedramię. Przyzwyczajenie ogiera do kantaru zajęło mi może z pół godziny, lecz gdy ten miał go już na sobie, wprowadziłem go do przyczepy i jakimś cudem stał tam spokojnie. Wsiadłem do auta i spokojnie opuściłem farmę, aby zaraz skierować się do stadniny, gdzie to miałem zabrać owego wierzchowca.
Na miejscu przywitała mnie dyrektorka, którą wcześniej o tym powiadomiłem i skierowała mnie na halę, abym pokazał stan karego. Podpiąłem do jego kantaru krótką linę i z lekka się oddaliłem, lecz ten szedł za mną. Zaśmiałem się krótko i pogłaskałem go po pysku, co przyjął dość spokojnie. Kobieta pod wezwaniem stajennego wyszła z hali i zostałem sam z Arenisem, gdyż tak go wtedy nazwałem. Jednak po chwili zjawiła się Thejla, która z lekka spłoszyła ogiera, przez co ten odruchowo się oddalił. Gdy brunetka to zauważyła, podeszła do mnie na spokojnie, lecz nagle kary podbiegł i osłonił mnie łbem, aby kobieta się do mnie nie zbliżyła.
- Spokojnie Arenis, to swój - zaśmiałem się krótko i minąłem wierzchowca, aby spojrzeć na kobietę.
- Ale.. jak? - uśmiechnęła się i spojrzała na konia.
- Dwie godziny przekonywania, gorzej niż z kobietą - zażartowałem, przez co oberwałem z piąstki w ramie.
- Piękny jest - odparła brunetka - Dobrze, że jest już bezpieczny - dodała - Pozwól, że wyznaczę Ci jego boks. Lepiej, żeby weterynarz się mu przyjrzał.
- Nie ma problemu - przytaknąłem.
Gdy Arenis był w swoim boksie, a weterynarz obadał go całego z moją obecnością, mogliśmy podać posiłek ogierowi i pozostawić go w bezpiecznym miejscu. Okazało się, że karemu dolegało tylko wychudzenie i poprzez odpowiednie karmienie, powinien wrócić szybko do swojej formy.
- Dzień zakończony sukcesem - powiedziałem ciężko wzdychając, a że adrenalina puściła, poczułem nieprzyjemny ból lewego przedramienia.
- Zgadza się - zerknęła na mnie brunetka - Zraniłeś się? - spytała zaraz i spojrzała na rozcięte miejsce.
- Chyba wtedy, gdy koń wyleciał z boksu jak poparzony - odparłem - W domu sobie to opatrzę - dodałem szybko.
- Samemu może być ciężko. Chodź do biura, tam się tym zajmę - powiedziała pewnie Thejla - Przy okazji czegoś ciepłego się napijemy.
- Nie trzeba, naprawdę.
- Chodź i nie marudź - uparła się, więc i tak zrobiliśmy.
Zasiedliśmy przy blacie w kuchni, herbaty stały już zaparzone, zaś ciemnowłosa bawiła się w ratownika delikatnie odkażając ranę wacikiem nasączony specjalnym alkoholem. Cóż, tatuaże w pewnym stopniu zostały rozdzielone, lecz z czasem blizna całkiem zniknie.
- Co zamierzacie z nim zrobić? - spytałem aby zabić panująca między nami ciszę.
Thejla? :3
1013 słów = 300$
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz