12.04.2019

Od Jamesa CD Rein

Minęło kilka dni od mojej przejażdżki z Rein, a mięśnie prawie przestały mnie boleć. Ciężko było stwierdzić, czy to od upadku, czy od tego, że od tak dawna nie siedziałem w siodle. We wtorek dziewczyna przeprowadziła moim siostrą pierwsze korepetycje. Miały spotykać się trzy razy w tygodniu i co drugi tydzień robić albo biologie, albo powtórki z chemii. Blondynka od razu obiecała, że w razie problemów z innym przedmiotem, może spróbować go wytłumaczyć. Trzeba przyznać, że była wspaniała. Wykręciłem jej numer, nastawiając wodę na herbatę.
— Rein? Halo, słyszysz? — Odebrała po trzecim sygnale. W tle leciała u niej piosenka, "Bad Day" Daniela Powtera.
— Tak, tak, Jim, poczekaj sekundę.
Teraz usłyszałem kolejną piosenkę, chyba P!nk, ale zaraz ściszyła radio, a słuchawka jej telefonu zaczęła szumieć, bo chyba uderzyła o coś miękkiego. Wtedy też dobiegł wrzask, przytłumiony przez materiał w którym znajdował sie jej iPhone. "Wynoś się, ale to już!" Pomyślałem, że krzyczy na kota sąsiada, ale chwile później rozległ się trzask. Tłuczone szkło, pewnie kubek rzucony o ścianę.
— Marshall, wszystko gra? Rein?
— Tak, wszystko jest dobrze. Czemu dzwonisz?
— W kogo rzucałaś?
— Nie ważne. Powiedz, o co chodzi?
Zamyśliłem się, czy warto realizować plan, jaki ułożyłem sobie w głowie w tej sytuacji. Znaczy, nie znałem sytuacji ale podejrzewałem, że nie była kolorowa. Zacząłem ostrożnie:
— Pat i Jel poszły do wesołego miasteczka i na domówkę, wrócą dopiero jutro. Wiesz, jest piątek, pozwalam im czasem zaszaleć. Rzecz w tym, że nie ma potrzeby, byś dzisiaj przychodziła. Chyba że masz ochotę mi w czymś pomóc...
— Ok — odparła lakonicznie i się rozłączyła.
Byłem nieco zaskoczony i nie wiedziałem, czy jej odpowiedź tyczy się braku lekcji czy tego, że do mnie wpadnie. I tak lepiej będzie, jeśli tutaj posprzątam. Zabrałem się za zbieranie rzeczy dziewczyn, które powrzucałem do ich pokoju, tradycyjnie na łóżko. Jak wrócą rano, będą chciały się tylko walnąć do wyrka, a tutaj góra ich gratów, które będą musiały uprzątnąć. Byłbym fatalnym ojcem.
Później wyprzątnąłem kuchnie, nawet pościerałem blaty, na koniec odkurzyłem podłogę i niektóre meble. Swoją sypialnie pozostawiłem prawie nietkniętą, jedynie ścieląc łóżko. Przecież i tak tam nie zajrzymy.
Rein zjawiła się około czwartej. Miała fatalny humor i sweter na drugą stronę. Kiedy jej zwróciłem na to uwagę, fuknęła, że tak jej pasuje, po czym zaczęła się przy mnie rozbierać, by zmienić go na prawidłową stronę. Momentalnie się odwróciłem, a na mojej twarzy wyskoczyły rumieńce. Była jakaś dziwna, w pierwszym momencie zastanowiłem się, czy nie jest pijana, albo czy nie stało się coś z Delight. Posadziłem ją na krześle barowym przy wysepce i przygotowałem gorącą czekoladę. Na wierzch dałem bitą śmietanę i pianki. Pamiętam, że jak się poznaliśmy to wspominała, że nigdzie nie może znaleźć kawiarni, która zrobiłaby jej takie.
Postawiłem kubek przed nią to się lekko uśmiechnęła. Ale nic poza tym. Jęknąłem, bo nigdy nie miałem problemu, by rozchmurzyć swoich znajomych. A na ten wieczór miałem świetny plan do zrealizowania.
— Powiedz mi, Rein, co się dzisiaj wydarzyło?
Dłuższą chwile milczała, ale w końcu chęć podzielenia się tym wygrała. Oparła dłonie o czoło i wybąkała:
— Dwa słowa: pieprzony Luis.
Kiwnąłem głową, bo zrozumiałem, że mówi o tym swoim byłym. Jak się okazało, rano wpadł do niej z kwiatami i pierścionkiem, twierdząc, że miał gorszy okres i musiał się pozbierać i przyzwyczaić do myśli o związku na odległość. Dlatego też zechciał się zaręczyć. Rein nie wiedziała tylko, czemu zajęło mu to dwa miesiące odkąd tu przybyła.
— Mam mu dać odpowiedź do jutra albo zniknie z mojego życia na zawsze.
— Mam propozycje na ten wieczór, byś nie musiała tego przemyśliwać.
Uśmiechnąłem się i pociągnąłem ją za rękę do wyjścia. Zarzuciła moją bluzę, bo w złości nie wzięła żadnej kurtki. W dzień jest ciepło, ale koło wieczora temperatura spada do kilku stopni. Jakoś za duże moje ubranie nie było, ale rękawy już tak. Próbowała je same podwiązać, ale szło jej fatalnie. Stanąłem naprzeciw i wziąłem jej ręce, by spokojnie je podwinąć. Nadal była zmartwiona, ale teraz jeszcze unikała mojego wzroku. Westchnąłem ceremonialnie, by zwróciła uwagę na moją zatroskaną minę.
Wsadziłem ją do Jeepa i nawet nie zapytała, gdzie się wybieramy. Zdecydowanie odbiegała od typowych kobiet, których ciekawość wyprzedzała na kilometr. Długo jechaliśmy w ciszy. Kierunek obrałem na sąsiednie miasteczko, bo tylko tam mogłem znaleźć to, czego szukałem. To była bardzo spontaniczna decyzja, ale kiedy zajechałem pod schronisko w Lowville, wiedziałem, że to był dobry pomysł. Otworzyłem Rein drzwi, wysiadła za mną jak zombie, tocząc się, a myślami będąc gdzieś daleko.
— Hej, ty.
Podniosła głowę i spojrzała na mnie pustym wzrokiem. Zrobiło mi się smutno, że jakiś gnojek w jedną sekundę potrafił zniszczyć jej życie i doprowadzić ją do takiego stanu. Chwyciłem delikatnie jej dłoń na moment przejścia od parkingu do drzwi. W środku przywitała nas rudowłosa kobieta, lat około dwudziestu czterech. Nazywała sie Gail i budziła we mnie podobne emocje co w Rein Luis.
— O, Jimmy Silver, kto by się spodziewał!
Puściłem momentalnie dłoń Marshall, starając się zachować normalnie. Blondynka teraz się w końcu zainteresowała, unosząc brwi na nasze niezręczne spotkanie po kilku latach.
— Cześć. — Uśmiechnąłem się i lekko machnąłem dłonią na powitanie. — Szukam psa, szczeniaczka.
— Zgubiłeś swoją maskotkę, Ciasteczko?
— Chciałem coś zaadoptować, Gail — podkreśliłem jej imię, bo użyła mojego pseudonimu z liceum, za czym bardzo nie przepadałem. I jest to delikatne określenie.
Podniosła dłonie w geście obrony i zaprowadziła nas do części schroniska, gdzie znajdowały się dopiero co przywiezione lub urodzone psy. Po drodze minęła mnie Rein, wypowiadając niemo "Ciasteczko?", co ewidentnie ją rozbawiło.
Obejrzeliśmy kilka klatek, ale mój wzrok zatrzymał dopiero zwierzak tak kolorowy, jak Silver. Był to szczeniak po suczce, którą przywieźli kilka tygodni temu. Od razu się oszczeniła i został tylko on, istny wyrzutek. Rasą przypominał border collie, ale jak zaznaczyła Gail, to jakaś mieszanka, zwykły kundelek. Nie miał jeszcze imienia, a ojciec był niewiadomej rasy, przez co nie było jasne, jakiej wielkości będzie gdy dorośnie. Jednak jego wzrok mówił, że jest tym psem. Jedynym i nieodwracalnie we mnie zapatrzonym, przyjacielem na lata.
— Tylko nie nazwij go Sliver — zażartowała Rein, podchodząc bliżej i głaszcząc szczeniaka w moich ramionach.
Popatrzyłem w jej oczy, bo widziałem w nich iskierki podniecenia. Moja intuicja nie zawiodła, psiara na całego. Dałem jej go do podtrzymania i zwróciłem się do Gail o papiery adopcyjne. Z pewną niechęcią mi je wręczyła, na odchodnym jeszcze mówiąc:
— Kiedyś nie byłeś taki chętny do zwierząt. Mówiłeś, że nie masz czasu ani funduszy. Co się zmieniło? I nie mów, że to ta twoja panienka sobie go zażyczyła. Nie była nim zainteresowana, dopóki nie wziąłeś go na ręce.
— Ona nie jest moją... — zacząłem zirytowany, że kobieta tak pochopnie wszystko oceniała.
Gail jednak wzruszyła ramionami i odeszła. Po godzinie wypełniania formularzy i składania podpisów mogłem opuścić fortece okropnej byłej. Szczeniak nie mógł przestać skakać z radości, ciągle owijał się w ogół moich i Rein nóg, popychając nas do siebie. Kiedy otworzyłem jej drzwi, pies był pierwszy na siedzeniu.
Zaśmiała się i wzięła go na kolana. Znowu panowała w samochodzie cisza, ale wynikała z czego innego. Była przyjemna, a ja prowadząc, kątem oka mogłem się napawać widokiem dziewczyny wtulającej się w futro szczeniaka.
— A co powiesz na Ciasteczko?
— Chyba żarty sobie robisz.
Szturchnęła moje ramie i się uśmiechnęła, całując psi pyszczek. Wiedziałem, że takie imię już mu zostanie i że dzieciak zdobył jej serce. Zjechałem na drogę prowadzącą przez miasto, by odwieść ją do domu. Kiedy zobaczyła znane światła ulic, popatrzyła na mnie błagalnie. Nie wiedziałem, co ją znowu zmartwiło, wiec zjechałem na chodnik i zatrzymałem samochód.
— Jim — wyszeptała, a ja miałem wrażenie, że próbuje tym ukryć, że zbiera jej się na płacz. Uniosłem lekko jej podbródek, by na mnie popatrzyła. — Nie mogę tam wrócić, bo...
— Bo?
— Mogę przenocować u ciebie? Ciasteczko pewnie będzie potrzebowała żeby ktoś się nią zajął, bo będzie tęsknić za mamą i...
Położyłem palec na jej ustach, by nie musiała się tłumaczyć. Kiwnąłem głową i odpaliłem silnik. Myliłem się, jednak zwiedzimy dzisiaj moją sypialnie.

Rein?

1309 słów = 360$

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz