12.03.2019

Od Kelvina CD Thejli

      Po ponownym sprawdzeniu farmy i upewnieniu się, że wszystkie zwierzęta są bezpieczne, odwiozłem brunetkę do stadniny, zaś sam skierowałem się do domu. Po tylu godzinach pracy byłem wykończony i jedyne o czym teraz myślałem, to o ciepłym łóżku. Gdy zajechałem pod dom, zauważyłam palące się w środku światło, zaś główne drzwi były nie ruszone. Jak dobrze pamiętam, wyłączyłem wszystkie światła. Wjechałem autem do garażu, chwyciłem za broń z kabury i w gotowości wszedłem do domu drzwiami ze strony miejsca parkingowego. Nasłuchiwałem jakiegokolwiek niepożądanego dźwięku, lecz była błoga i dość przerażająca cisza. Moją uwagę przykuła kartka, która leżała na blacie w kuchni, której wcześniej tutaj nie było. Pomimo tego, wolałem się upewnić i sprawdziłem resztę domu, przy okazji zamykając tylne drzwi, które dziwnym trafem były otwarte w zamku. Opuściłem broń i wróciłem do kuchni, aby sięgnąć za kartkę z blatu, która zawierała takową treść: "To nie koniec zabawy. Dobrze pamiętamy Twoje poczynania...". Była wydrukowana standardową czcionką i pewnie nie zawierała odcisków palców, gdyż dobrze wiem, kto to napisał.. lub po prostu się domyślam. Przekląłem pod nosem opierając się o blat, po czym głęboko westchnąłem i schowałem zabezpieczoną broń do kabury. Dla uspokojenia swoich myśli, wziąłem ciepłą kąpiel i rozmyślałem nad dzisiejszym dniem, aby tylko zgubić myśl tej kartki. Szybko jednak woda zrobiła się zimna, przez co ja odczuwałem nieprzyjemny chłód. Opuściłem wannę i od razu owinąłem się ręcznikiem w pasie, aby zaraz oprzeć się o umywalkę i spojrzeć na siebie w lustro. Niezły z Ciebie aktor. Zabiłeś tylu ludzi, a teraz robisz z siebie niewinną owieczkę.. Pomyślałem, co było w sumie głupią myślą i zaraz wróciłem do zwykłej czynności, jaką było przyszykowanie się do snu. Przez kąpiel zrobiło się jeszcze później, przez co na pewno rano będę niewyspany.
     Jak co rano, obudził mnie mój ulubiony budzik, który rozbrzmiał znienawidzoną przeze mnie melodię. Za nim włączył się kolejny, znacznie głośniejszy, przez co byłem zmuszony wstać i wyłączyć te ustrojstwo. Przygotowałem się do pracy i zjadłem szybkie śniadanie, aby po chwili wsiąść do auta i udać się na komendę. Praca taka sama, jak każdego dnia, czyli jazda od zgłoszeń do zgłoszeń, nic nowego.
   Gdy moja praca dobiegła końca, przypomniałem sobie o zimnokrwistym wierzchowcu, który jeszcze wczoraj przebywał w zniszczonej stajni. Postanowiłem się tym zająć na własną rękę i po zjedzeniu posiłku, podjechałem do znajomego koniarza, który pożyczył mi kantar oraz przyczepę dla konia, którą podpiąłem do swojego wozu. Po wejściu do auta, od razu skierowałem się w stronę farmy, z nadzieją, że uparty ogier odpuści i pozwoli sobie pomóc.
Na miejscu zastałem standardową pustkę, zaś ze stajni dało się usłyszeć donośne rżenie rumaka. Nie brzmiało to na strach czy gniew, a raczej na dźwięk nudy i samotności. Przełożyłem kantar przez ramie, chwyciłem za smakołyki i wszedłem do miejsce, gdzie przywitała mnie biała latarnia. Zapaliłem światło, które jakimś cudem działało i przyjrzałem się agresorowi, który nie wyglądał aż tak źle.
- No cześć - rzuciłem spokojnie i podszedłem do jego boksu - Znudzony, nie? I pewnie głodny - westchnąłem i wyjąłem smakołyk dla karego.
Ogier na widok jedzenia niemalże wyważył spróchniałe drzwi boksu, lecz zatrzymała go metalowa belka, którą wczoraj postawiłem. Oczywiście nie miałem zamiaru go denerwować i podałem mu jedzenie, które zjadł naprawdę szybko, a nawet domagał się więcej.
- Dostaniesz więcej, jak pójdziesz ze mną - kontynuowałem rozmowę, jakby przynajmniej ten koń mnie rozumiał. Cicho westchnąłem - Ostatni i idziesz ze mną - dodałem i wręczyłem mu kolejną porcję jedzenia.
Taka zabawa trwała z półtora godziny, lecz ostrożnie podawałem żywność temu wariatowi, aby nie miał problemów z żołądkiem czy jelitami. Wszystko szło po mojej myśli, lecz gdy chwyciłem za kantar, ogier jakby wybuchł agresją i rozwalił cały boks, jednocześnie z niego wybiegając i spychając mnie na stare narzędzia rolnicze. Cicho syknąłem i zerknąłem za zimnokrwistym, który krążył koło stajni, jakby czekał na solówkę ze mną. Podniosłem się z narzędzi i spokojnym krokiem skierowałem się na zewnątrz, nawet nie zwracając uwagi na rozciętą bluzę, a pod nią zranione przedramię. Przyzwyczajenie ogiera do kantaru zajęło mi może z pół godziny, lecz gdy ten miał go już na sobie, wprowadziłem go do przyczepy i jakimś cudem stał tam spokojnie. Wsiadłem do auta i spokojnie opuściłem farmę, aby zaraz skierować się do stadniny, gdzie to miałem zabrać owego wierzchowca.
Na miejscu przywitała mnie dyrektorka, którą wcześniej o tym powiadomiłem i skierowała mnie na halę, abym pokazał stan karego. Podpiąłem do jego kantaru krótką linę i z lekka się oddaliłem, lecz ten szedł za mną. Zaśmiałem się krótko i pogłaskałem go po pysku, co przyjął dość spokojnie. Kobieta pod wezwaniem stajennego wyszła z hali i zostałem sam z Arenisem, gdyż tak go wtedy nazwałem. Jednak po chwili zjawiła się Thejla, która z lekka spłoszyła ogiera, przez co ten odruchowo się oddalił. Gdy brunetka to zauważyła, podeszła do mnie na spokojnie, lecz nagle kary podbiegł i osłonił mnie łbem, aby kobieta się do mnie nie zbliżyła.
- Spokojnie Arenis, to swój - zaśmiałem się krótko i minąłem wierzchowca, aby spojrzeć na kobietę.
- Ale.. jak? - uśmiechnęła się i spojrzała na konia.
- Dwie godziny przekonywania, gorzej niż z kobietą - zażartowałem, przez co oberwałem z piąstki w ramie.
- Piękny jest - odparła brunetka - Dobrze, że jest już bezpieczny - dodała - Pozwól, że wyznaczę Ci jego boks. Lepiej, żeby weterynarz się mu przyjrzał.
- Nie ma problemu - przytaknąłem.
Gdy Arenis był w swoim boksie, a weterynarz obadał go całego z moją obecnością, mogliśmy podać posiłek ogierowi i pozostawić go w bezpiecznym miejscu. Okazało się, że karemu dolegało tylko wychudzenie i poprzez odpowiednie karmienie, powinien wrócić szybko do swojej formy.
- Dzień zakończony sukcesem - powiedziałem ciężko wzdychając, a że adrenalina puściła, poczułem nieprzyjemny ból lewego przedramienia.
- Zgadza się - zerknęła na mnie brunetka - Zraniłeś się? - spytała zaraz i spojrzała na rozcięte miejsce.
- Chyba wtedy, gdy koń wyleciał z boksu jak poparzony - odparłem - W domu sobie to opatrzę - dodałem szybko.
- Samemu może być ciężko. Chodź do biura, tam się tym zajmę - powiedziała pewnie Thejla - Przy okazji czegoś ciepłego się napijemy.
- Nie trzeba, naprawdę.
- Chodź i nie marudź - uparła się, więc i tak zrobiliśmy.
Zasiedliśmy przy blacie w kuchni, herbaty stały już zaparzone, zaś ciemnowłosa bawiła się w ratownika delikatnie odkażając ranę wacikiem nasączony specjalnym alkoholem. Cóż, tatuaże w pewnym stopniu zostały rozdzielone, lecz z czasem blizna całkiem zniknie.
- Co zamierzacie z nim zrobić? - spytałem aby zabić panująca między nami ciszę.

Thejla? :3

1013 słów = 300$

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz