16.03.2019

Od Sheeny cd. Od Thomasa

Upiłam łyk herbaty i jeszcze raz spojrzałam na otworzone w galerii zdjęcie. Na moim biurku walały się długopisy, pomięte kartki, kluczyki i kto wie co jeszcze, a pośród tego wszystkiego aparat. Już od kilkudziesięciu minut stopniowo odrzucałam kolejne zdjęcia, by w końcu wybrać te najlepsze. Nigdy nie szło mi dobrze ocenianie własnej pracy, ale na propozycję przejrzenia fotografii i wybrania tych, które trafią na stronę, moja przełożona odpowiedziała kategorycznym nie, a następnie wróciła do prowadzonej rozmowy telefonicznej. Jej męża nie było, Thejla wyruszyła Bóg wie gdzie i Bóg wie na którym koniu, więc zostałam jedynym człowiekiem, który miał coś do powiedzenia na ten temat. Nie miałam co robić, więc poszerzając moją kolekcję folderów o jeszcze kilka, szufladkowałam zdjęcia. W końcu odetchnęłam głęboko, odchyliłam się na biurowym fotelu i podniosłam ręce w niebiosa.
-Koniec. Dziękuję. - powiedziałam głośno.
Wstałam i spojrzałam na majestatyczny pomiot pierwotnego Chaosu, który zagościł na moim biurku. Miałam ochotę jednym ruchem ręki wrzucić do wszystko do szuflady, ale w końcu zaczęłam porządkować swoje rzeczy. Kiedy doprowadziłam to do odpowiedniego jak na moje standardy stanu, wyszłam z biura, żeby sprawdzić, czy może pani Camanera nie ma chwili wolnego czasu. Zeszłam na parter, przeciągając się po drodze. Drzwi do administracyjnego centrum stadniny były otwarte na oścież i nie dobiegały stamtąd żadne głosy, więc pewnie wkroczyłam do środka. Na moje szczęście zastałam tam właścicielkę.
-To znowu ja. Właśnie skoń... - zaczęłam, ale szefowa nie dała mi dokończyć.
-O, świetnie, że jesteś. Mam tu papiery, zanieś je Thomasowi do biura. Mogę cię oto prosić? - zapytała, uśmiechając się serdecznie.
-Oczywiście... - odparłam, odwzajemniając uśmiech, choć w moim wykonaniu mógł wyglądać dość sztucznie.
-Wielkie dzięki. - powiedziała i podała mi kilka teczek.
-Wracając, właśnie skończyłam przeglądać te zdjęcia i wybrałam.. - spróbowałam znowu, ale właśnie wtedy zadzwonił telefon.
Pani Camanera odwróciła się w jego stronę i błyskawicznie po niego sięgnęła.
-Wybacz Sheena, to ważne, muszę odebrać.
-Rozumiem...  -westchnęłam. - To ja pójdę i pokażę pani jak wrócę.
Skinęła głową i odebrała, a ja szybko opuściłam jej biuro. Leniwie spojrzałam na teczki, ale nic szczególnego nie było na nich napisane, więc porzuciłam chęć ich przejrzenia. Priorytet był jeden i był nim pewien weterynarz z westernu. No dobra. Zimą nie przypominał Chucka Norrisa. Już odbyłam z nim rozmowę na temat tego, dlaczego kowbojki nie są obuwiem na zimę. Poza tym, nie był zawadiacki kiedy odmarzały mu palce.
Oczywistym dla mnie posunięciem było skierowanie się do jego gabinetu. Spędza tam większość czasu, a ponadto wcale mu to nie przeszkadza. Ubrałam, więc kurtkę i szybkim krokiem wyszłam na dziedziniec. Dotarcie na miejsce zajęło mi raptem chwilę. Chwyciłam za klamkę i.... Oczywiście. Będzie siedział tam całymi dniami, ale kiedy akurat jest potrzebny musi się gdzieś włóczyć. Westchnęłam i w beznadziei machnęłam ręką.
-Teraz szukaj igły... - mruknęłam i rozglądnęłam się dookoła. Nie widziałam go nigdzie.
Szybka dedukcja i już szłam w kierunku biura. Zajrzałam przez okno do kuchni, ale i tam go nie było. Zauważyłam jednak Thejlę, więc zapukałam w szybę. Zmarszczyła brwi i podeszła, żeby otworzyć okno.
-Czego? - zapytała.
-Toma. - odparłam pokazując trzymane w dłoni teczki. - Toma szukam, nie widziałaś go nigdzie? 
Wzruszyła ramionami. 
-Podobno coś się działo w stajni szkółkowej, pewnie tam działał. - oznajmiła, a ja westchnęłam.
-No dobra. Idę go szukać. - mruknęłam.
-Powodzenia. - usłyszałam tylko za sobą.

Po fascynującym śledztwie, poczynając na odwiedzeniu miejsca krwawej zbrodni, a kończąc na przesłuchaniu jego świadków, dowiedziałam się, że Tom wyszedł z biura i poszedł w kierunku bliźniaczych stajni. Podążyłam jego śladem i w końcu go ujrzałam. Musiał się świetnie bawić, bo właśnie wcierał coś w konia w towarzystwie jakiegoś Azjaty.
-Tooom. Nie żeby coś, ale akurat po tobie spodziewałam się, że… Co wy tak właściwie, robicie? – zapytałam po chwili.
Odpowiedział mi rozbrajający uśmiech weterynarza.
-Właśnie wmasowywałem olejek lawendowy w pysk konia, którego właścicielem jest oto jegomość. Poznajcie się. Taehyung – Sheena, Sheena – Teahyung.
Powiedział to tonem, którego się spodziewałam. Szczery, niewinny. Uśmiechnięty Azjata zbliżył się do mnie i podał dłoń. Uścinęłam ją siląc się na przyjazny wyraz twarzy.
-Wybaczcie, w takim razie, że przerywam, ale są papiery dla ciebie, Tom. - oznajmiłam, a ten widocznie się poruszył. Prawie jak kot, któremu rzucisz zabawkę. 
Podszedł do mnie, a ja wyciągnęłam w jego kierunku rękę z teczkami.
-Nie, nie, nie... Poczekaj. - pokazał tłuste od olejku dłonie.
-No tak... - westchnęłam głośno.
-Zaraz przyjdę, tylko umyję ręce. - zaproponował.
Na samą myśl zostania sam na sam z nieznajomym Taehyungiem, otworzyłam szerzej oczy i niewiele brakło, żeby moje usta otwarły się ze zdziwienia.
-Nie. Chodź. Pójdziesz do biura, tam umyjesz ręce i zajmiesz się w spokoju dokumentami. - zaproponowałam radośnie i nie czekając na odpowiedź, popchnęłam go w kierunku drzwi.
-Pa... Tae... Wybacz, że go ci zabieram, muszę z nim porozmawiać po drodze, rozumiesz.. - zaczęłam się nerwowo tłumaczyć, idąc tyłem w kierunku drzwi i przez cały czas pilnując, żeby weterynarz szedł ze mną. 
W końcu zniknęliśmy za drzwiami stajni i ruszyliśmy ścieżką. Odetchnęłam z ulgą i podniosłam głowę, żeby spojrzeć na wyższego ode mnie Toma. Był wyraźnie zdezorientowany. Patrzył tak na mnie, a ja tylko zmarszczyłam brwi i wzruszyłam ramionami. Otworzył już usta i wziął wdech, żeby się odezwać, ale uprzedziłam go.
-Śpieszę się, nie chcę się tłumaczyć przed obcym, nie obchodzi mnie co robiłeś i tak wiem, że chcesz już to przeczytać. - powiedziałam na jednym tchu, a Tom zamknął usta i zamrugał.
-Acha. - odezwał się w końcu. - Mogłem się tego spodziewać.
Spojrzałam na niego zażenowana podnosząc jedną brew.
-Doprawdy?


Tom?

886 słów → 160$

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz