13.03.2019

Od Rein

Dął silny wiatr, a za oknem było widać spadające, pierwsze płatki śniegu. Chociaż był już marzec, pogoda dopiero teraz dawała się we znaki. Przede mną jeszcze około 200 kilometrów do nowego miejsca zamieszkania, miasta Southville. Swoje małe mieszkanko zaadaptowałam już dwa tygodnie temu, zostało tylko dowieść na miejsce konia.
— Powodzenia kochanie. — Słowa mamy dzwoniły mi w uszach, kiedy wsiadałam do samochodu, po zatankowaniu. — Trzymamy kciuki. Będziemy wpadać tak często jak się da.
Wiedziałam, że dać się nie będzie. Moi rodzice byli najbardziej zapracowanymi ludźmi na świecie. Tata dopiero wydał książkę, a ona, chociaż chcąca pozostać w jego cieniu, wydała majątek by tylko móc wyeksplorować starożytną świątynie gdzieś na wschodzie Azji.
Prawdopodobnie tyle ich widziałam na następne półrocze. Byłam jedynaczką, a jedyne towarzystwo w życiu stanowiła moja przyjaciółka, zarazem luzak, Karen. Tyle że ona nie mogła ze mną się udać w nowe miejsce zamieszkania. I chociaż wiedziałam, że będzie mnie odwiedzać, nic nie pozostanie takie samo.
Z zamyślenia wyrwał mnie klakson samochodu za mną, a mężczyzna w środku zniecierpliwienie pomachał ręką, bym zjechała z dystrybutora. Cud, że udało mi się go dostrzec w lusterku, bo bukmanka zasłaniała większość widoków.
Do stajni Horse Heaven miał zawieść mnie mój chłopak, aktualnie już były, Luis Queen. Jednak dwa dni temu, w niewyjaśnionych okolicznościach postanowił zerwać ze mną cały kontakt, jak i związek. Poznaliśmy się na zawodach dwa lata temu i od tej pory… zresztą, długo by gadać, a historia nie warta.
Przez warunki pogodowe, trasa wydłużyła się do ponad trzech godzin. Przed piętnastą zajechałam pod budynki ośrodka jeździeckiego, który miał się stać teraz moim drugim domem. Po długim podjeździe znalazłam się w otoczeniu kilku budynków. Trzech stajni, domu i hali. Wysiadłam z samochodu, od razu zapewniając Delight dopływ świeżego powietrza. Moja klacz była cierpliwa w czasie jazdy, ale nie znosiła stać w miejscu. Nie widziałam w pobliżu żadnych innych koni, wiec otworzyłam klape i powoli wyprowadziłam konia tyłem na zewnątrz. Jak to ona, musiała wszystko dokładnie obejrzeć. Wtedy też zjawił się jeden z pracowników, który wskazał mi, do jakiej stajni i którego boksu mam się kierować.
— Patrz Del, masz dwóch dżentelmenów dla siebie — zażartowałam, gdy zwierze już stało w swoim nowym „mieszkanku”.
Następnie udałam się do biura, jak polecił mi owy mężczyzna, by dopełnić formalności. Zapewne przez pogodę, mało kto kręcił się w okolicy, a konie nie były wypuszczone na padok. Dobrze, że nie robiło się już ciemno, jak to jeszcze w luty miało specyfikę być. Dzień coraz dłuższy, co oznacza, że coraz dłużej można po jasnemu skakać, zaśmiałam się w duszy.
Specjalnie wybrałam połowę marca na przeprowadzkę, by mieć czas na rozruch do pierwszych zawodów WKKW. Zapewne na pierwszy ogień pójdzie jakieś ujeżdżenie, a dopiero potem cross czy skoki. Pomimo kilku lat startowania, wciąż myśl o nauczeniu się parkuru godzinę przed startem (lub w mniej) budziła we mnie strach.
Kobieta w biurze przedstawiła się jako Elizabeth, co oznaczało, że była to sama właścicielka. Pełna energii i uśmiechu, pomimo padającego deszczu, zabrała mnie na oprowadzanke po stadninie i terenie do niej przyległym. Odpowiedziała na nurtujące mnie pytania i zniknęła w paszarni, mówiąc, że musi coś załatwić.
Pożegnałam się z klaczą, dopilnowując, by stajenny za żadne skarby świata nie podał jej owsa (skończyłoby się to energetyczną katastrofą dla nas obu). Chociaż byłam pełna obaw, miałam nadzieje, że ta noc będzie spokojna. Oczywiście, zostawiłam swój numer telefonu w razie problemów i pojechałam do mieszkania.
Zdążyłam już poznać się w rozkładzie miasta, a że Victoria Street była tuż obok głównej ulicy, nawet ja nie mogłam się pogubić. Weszłam na drugie Pietro, spotkając Tima Revela, młodego chłopaka o bujnych włosach i zawadiackim uśmiechu. Przywitał się ze mną kulturalnie i krótko streścił, co ominęło mnie przez ostatnie kilka dni (kot sąsiadki spod 2 miał atak nerwicy i strażacy ściągali go z drzewa, a starsza pani Higgins pozrzucała moje doniczki z parapetu). Podziękowałam mu i weszłam do siebie.
Chociaż starałam się nadać temu miejscu nowe życie, poprzez masę zdjęć, kilka medali i kilkunastu flot’s, wciąż czułam się nieswojo. Także to, że mieszkam teraz sama. W ostatnich kilku miesiącach Luis cały czas u mnie przesiadywał.
Usiadłam na kanapie obitej zielonym zamszem i wybrałam numer Karen.
— Cześć Globtroterko! — Usłyszałam z drugiej strony słuchawki roześmiany głos przyjaciółki. — Opowiadaj mi szybciutko, czy poznałaś już jakiegoś przystojniaka?
— Kar, odpuść. Nie możemy udawać, że on nie istniał i że to się nie zdarzyło tak niedawno…
Jednak nie dane mi było skończyć, bo dziewczyna zmieniła już temat na plotki, jakie powstały w stajni w której trenowałyśmy obydwie, przed moim wyjazdem. Ona uwielbiała plotki, to nas znacznie różniło. Ona ich słuchała i powtarzała, ale nigdy nie była ich główną bohaterką. Ja zawsze byłam w ich centrum, za to nigdy nie przykładałam do tych informacji znacznej wagi.
«Następnego dnia»
Obudziłam się od drapania czyichś pazurów o okno. Otworzyłam powoli oczy i ujrzałam owego kota, Dropsa, który jeszcze kilka dni temu koczował na drzewie nieopodal mojego balkonu. Rzuciłam poduszką w jego kierunku i chociaż odbiła się od okna, zwierze uciekło.
Ogarniecie się zajęło mi zdecydowanie więcej niż zazwyczaj w domu. Woda pod prysznicem była zimna i zanim bojler się napełnił czymś cieplejszym, musiałam już wychodzić, by zdążyć na ósmą do stajni. Sprawdziłam telefon przed pójściem spać i od razu po obudzeniu, nikt nie dzwonił. Prawdopodobnie Delight cała i zdrowa przeżyła noc. Musiałam to jednak sprawdzić.
Wsiadłam do samochodu z kubkiem gorącej czekolady, oczywiście zachlapałam bryczesy. Na tylne siedzenie położyłam siodło i resztę sprzętu, by schować je w siodlarni. Wożenie go w tą i z powrotem, jak w poprzedniej stajni, byłoby uciążliwe.
Droga była prosta i faktycznie szybka, tak, że byłam nawet przed zaplanowanym przez siebie czasem na miejscu. Założyłam klaczce kantar i ostrożnie wyprowadziłam przed stajnie. Zaczęła rżeć do wszystkiego, co pojawiło się w promieniu dwustu metrów. Obwąchała błąkającego się, stajennego psa, a także susem doskoczyła do stajennego, niosącego widły. Przeprosiłam go, zaczerwieniona i weszłam na lonżownik. Po dłuższej rozgrzewce, wydałam Delight komendę, by zakłusowała. Już dawno przestałam używać lonży i bata, ucząc ją, by reagowała na mój głos. To było jedne z największych osiągnięć w jej edukacji.
Po zakończeniu tej krótkiej przebieżki, poprosiłam, by została wypuszczona około jeżastej na padok. Sama zajęłam się rozpakowywaniem sprzętu i zakwaterowaniem. 


1018 słów → 300$

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz