17.03.2019

Od Thomasa cd. Od Sheeny

Gdybym nie miał dłoni usmarowanych olejkiem lawendowym, zapewne złapałbym się za głowę. Sheena to skomplikowana osóbka. Zna cię? Nie ma problemu żeby z tobą porozmawiać. Zna cię dobrze? Nie ma problemu, żeby bez zapowiedzi wbić do gabinetu i obudzić cię z drzemki uderzeniem w twarz… Tak. Ale jeżeli spotka kogoś obcego, staje się jak leśna zwierzyna. Czujna, nieufna i płochliwa. Czasem wydaje mi się, że proces jej socjalizacji nie przebiegł zbyt pomyślnie… Szczególnie jeżeli chodzi o panowanie nad emocjami.
-Czyli jedyne co chcesz zrobić to dać mi te teczki i odejść w spokoju? – zapytałem po chwili ciszy.
-Byłoby miło, ale musiałeś macać konia z użyciem jakichś olejków. – warknęła.
Spojrzałem na nią z wyrzutem, mrużąc oczy.
-Naprawdę mogłem umyć ręce w stajni. – zauważyłem.
-Nawet. Nie. Próbuj. – wypowiedziała przez zaciśnięte zęby.
-Bałaś się z nim zostać. Rozmawiać z nim.
-Włączył ci się tryb Sherlocka?
-Uwierz, nie potrzebny tu jest Sherlock. Nie jesteś tak skomplikowana jak ci się… - zacząłem i za późno zdałem sobie sprawę z tego, z kim pogrywam.
Zatrzymała się. Zacisnęła powieki, zęby, pięści. Cała napięta. Są takie momenty, że czujesz, że trzeba uciekać. Organizm mówi ci: „stary, to nie miejsce dla ciebie, jak nie chcesz oberwać, zwiewaj”. Mimowolnie się cofnąłem, jakby Sheena miałaby być co najmniej ładunkiem wybuchowym.
-Ciekawe spostrzeżenia. – powiedziała w końcu wypuszczając z płuc powietrze.
Ostentacyjnie podniosła w górę teczki. Otworzyłem szerzej oczy z przerażenia. DOKUMENTY, MOJE DOKUMENTY. Wziąłem wdech, aby odezwać się, może krzyknąć, ale cenne papiery upadły na ziemię, a ruda odeszła szybkim krokiem, nie odzywając się słowem. To musiała być ciekawa scena, jeżeli ktoś oglądał ją z boku. Przecież nic takiego nie powiedziałem, a ona tylko upuściła jakieś kartki. Mam coś w sobie, że Sheena potrafi wypaść z równowagi po moich nic z pozoru nie znaczących słowach.
Stałem nad dokumentami, patrząc na nie z żałością. Lekceważąc w końcu tłuste dłonie, podniosłem je i westchnąłem. Poszedłem do gabinetu, żeby się nimi zająć. Usiadłem w biurowym fotelu, położyłem je przed sobą i pochyliłem się nad nimi. Oczywiście moje myśli musiały być zajęte przez Sheenę. To wyjątkowy dla mnie stan. Siedzieć przy pracy i nie myśleć o pracy.
-Co ja takiego robię, że aż tak ją denerwuję? – zapytałem sam siebie unosząc dłonie w geście beznadziei.
Dobra. Koniec tego. Mam przecież pracę do zrobienia…

Udało mi się wstać wyjątkowo wcześnie jak na moje standardy. Promienie wschodzącego słońca postanowiły bombardować moje oczy. Oczywiście, nie zasunąłem wieczorem żaluzji. Wstałem i wydostałem się z zasięgu drażniącego światła. Pościeliłem natychmiast łóżko, dbając o to, żeby pościel była idealnie prosto. Zszedłem do kuchni i postawiłem wodę na herbatę. Spojrzałem na kalendarz wiszący na ścianie i zmarszczyłem brwi. Dzień św. Patryka. Zapomniałem zupełnie o tej dacie, bo przecież nigdy nie obchodziłem jej jakoś szczególnie. W okolicy nie było zbyt wielu Irlandczyków, którzy w innych miastach wraz z innymi świętowali na ulicach i w domach. W sumie to znam tylko Sheenę. No właśnie. Chyba przydałoby się z nią porozmawiać. Zapewne obraza szybko by u niej minęła, ale czułem taką potrzebę. Tak… jakoś. Chociażby żeby uświadomić jej, że właśnie jest skomplikowana. Zbyt komplikuje sobie relacje z innymi ludźmi i nie mogę się w niej połapać.
Dokończyłem swoją codzienną, poranną rutynę i przysiadłem na kanapie. Nadal było dość wcześnie i nie chciałem odwiedzać rudej o takiej godzinie. Z przyjemnością sięgnąłem więc po książkę i puściłem delikatną muzykę. Zawsze coś przydatnego. Przecież trzeba być produktywnym…
Około południa ubrałem się cieplej, zamknąłem dom i wsiadłem do samochodu. Sheena popełniła ten błąd, że zdradziła miejsce swojego zamieszkania. Dojazd nie zajmował zbyt wiele czasu. Po kilku minutach jechałem już drogą w otoczeniu lasu, by w końcu zauważyć niewielki drewniany dom.  Zaparkowałem, wysiadłem z auta i skierowałem się do drzwi. Na ławce na tarasie leżała kotka dziewczyny, Mackie. Otworzyła oczy i przeciągnęła się, bacznie mnie obserwując. Uśmiechnąłem się delikatnie na jej widok. I podniosłem rękę, aby zapukać. Drzwi były jednak uchylone. Jasne to nieuprzejme, żeby tak wchodzić bez zapowiedzi, ale jak zdążyłem już wspomnieć… Sheena ciągle mi tak robiła i nie okazywała skruchy, nawet jeżeli postanowiła mnie obudzić dość efektownym uderzeniem. Nie śpię aż tak głęboko, rozumie się? Wystarczy się odezwać… Ale niektórym nie wytłumaczysz. Wracając jednak do uchylonych drzwi…
Tak. Wszedłem do środka bez pukania. Pewny siebie, co było bardzo inteligentnym posunięciem zwłaszcza, że ruda już była na mnie obrażona. Ale cóż. Nawet nie podejrzewałem, że znajdę się w tak beznadziejnej sytuacji. Zauważyłem bowiem przed sobą Sheenę taką, jakiej jej jeszcze nie spotkałem. Serce zabiło mi mocniej, poczułem, że ściska mnie w gardle. Wiedziałem, że to będzie trudna rozmowa… Przede mną stała ona. Zupełnie zszokowana, bo…

[Sheena?]
Realizacja planu przebiega pomyślnie Grafiku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz