17.03.2019

Od Rein do Jamesa

Tak jak zaplanowałam, po treningu miałam idąc się do miasta. Znajdowało się tam biuro zatrudnienia. Za biurkiem siedziała tęga, starsza kobieta o czarnych włosach. Była zajęta jedzeniem chińszczyzny z kartonowego pudełeczka i bynajmniej nie była zainteresowana moją obecnością.
— Przepraszam bardzo. — Odważyłam się odezwać, bo pracownik na pewno nie był w humorze na klientów.
— Czego?
Otworzyłam usta ze zdziwienia i nie mogłam pozbyć się uczucia zaskoczenia po tym, jak zostałam potraktowana. Nie chodzi o to, by wszyscy traktowali mnie jak księżniczkę, wymagam tylko szacunku, jaki przysługuje wszystkim istotą żywym.
— Szukam pracy — zaczęłam powoli, bo nie byłam pewna, czy kobieta tu pracująca faktycznie tu pracowała. — Jest takie etat związany z biologią w okolicy? Tak naprawdę to może być cokolwiek. Kasjer w konie?
Musiałam brzmieć wystarczająco żałośnie, bo pracownik w końcu na mnie spojrzał. Pokręciła głową, od razu dając znać, że nic tutaj nie znajdę.
— Nic, a nic?
Prychnęła, że nie zrozumiałam odmowy. Wtedy usłyszałam dzwonek w przy drzwiach za moimi plecami. Odwróciłam się i znalazłam się tuż naprzeciw Jamesa Silvera.
On również się na mnie patrzył, jakby nie wierząc, że znowu na siebie wpadliśmy.
— Ja... — zająknął się.
Uśmiechnęłam się ze zrozumieniem i szybko opuściłam mały pokój, bo zaczynało się robić nieswojo. Na parkingu stał mój Jeep, czerwona bestia, która tylko po pociągnięciu za klamkę zaczynała wyć. Szukałam kluczyków, kiedy je wyciągnęłam, oczywiście mnóstwo czasu zajęło, zanim dźwięk ustał. Zrobiłam się czerwona na twarzy z zażenowania. Nie lubiłam gdy takie rzeczy zdarzały mi się publicznie.
— Hej, hej, hej, niech pani zaczeka — krzyknął ktoś za mną, kiedy miałam już zamiar wsiąść do auta.
Rozejrzałam się i napotkałam tylko jego, nadal ubranego w brudne jeansy i koszule w kratę, Jima. Stajennego z Heaven Horse. Już w mojej głowie zrodziła się myśl, że coś się stało Delight, a on, jako chłopiec na posyłki został wysłany, by mnie o tym poinformować.
— Tak? — Starałam się nie pokazać, jak bardzo mój głos drży.
— Przypadkiem usłyszałem, że szuka pani pracy. Tak się składa, że moje siostry będą niedługo zdawać na studia i...
— Szuka pan korepetytora? — mruknęła, bo taka praca nie była spełnieniem moich marzeń.
Dopiero teraz dostrzegłam w jego oczach prawdziwe zatroskanie o edukacje rodzeństwa. Pieniądze nie rosną na drzewach, ale jednocześnie moi rodzice ciagle mnie dofinansowują. Nie podejrzewałam, by stajennego było stać na płacenie mi krocie. Jednak, czy to nie ja jeszcze jakiś czas temu mówiłam, że chce uczynić coś dobrego na tym świecie?
— Pewnie się pani zastanawia, czy to opłacalne. Zapewniam, że mój ojciec da godziwe wynagrodzenie.
— Skąd pewność, że umiem uczyć tego, co potrzebują pana siostry?
— Dowiedziałem się w stajni, że studiowała pani biologię. Tym bardziej nalegam, że... Po prostu widać, że wie pani o co biega.
Zaczął się gubić w swoich słowach i ze zdenerwowania międlił kartkę w ręku. Położyłam delikatnie dłoń na jego palcach, które rwały już niemal na strzępki rachunek. Miał to być uspokajający gest, bez żadnych zobowiązań, jakim darzy przypadkowa osoba innego, nowo napotkanego mężczyznę. Poczułam jednak dreszcze, w momencie zetknięcia z jego skórą, a on spuścił wzrok.
— Zgoda — odparłam, zabierając rękę i krzyżując je na klatce piersiowej. — Kiedy zaczynam?



James? 

505 słów = 100$

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz