10.03.2019

Od Thejli cd. Kelvina

Jechaliśmy tą samą drogą, lecz wydawało mi się, że tym razem podróż do farmy nieubłaganie się dłużyła. Faktem też jest, że Kelvin jechał dość powoli zważając na porę dnia i to, że jedynym sposobem dostania się do gospodarstwa była jazda przez nieuczeszczane leśne ścieżki. Popatrzyłam przez okno. Widoczność była dość ograniczona, a z każdą minutą było coraz ciemniej. Westchnęłam przeciągając się. Byłam już trochę zmęczona dzisiejszym dniem, lecz chciałam się jeszcze upewnić czy wszystko dokładnie sprawdziliśmy. Najbardziej martwiło mnie to, że w żaden sposób nie mogliśmy zabrać zimnokrwistego ogiera, ale zostawienie go na farmie było jedynym racjonalnym rozwiązaniem patrząc na to z jaką nieufnością i agresją podchodził do ludzi. Moje rozmyślenia przerwał Kelvin zatrzymując sachochód tuż przed malującymi się na tle wieczornego nieba zabudowaniami gospodarstwa.
- Jesteśmy - powiedział wyłączając silnik
- Widzę - odpiełam pasy, po czym wysiadłam z pojazdu
- Masz latarkę? - zapytał
- Yhm - otworzyłam torbę, po czym wyciągnęłam jedną z dwóch latarek - Masz - powiedziałam podając mężczyźnie przedmiot
- To teraz do stajni - chłopak skierował się w stronę budynku
- Czyli tak samo jak wcześniej - westchnęłam ruszając za nim

Na całe szczęście w budynkach nic już nie znaleźliśmy. Skierowaliśmy się do stajni, w której zostawiliśmy zimnokrwistego konia. Weszliśmy do środka, prawie urywając zdewastowane zapewne przez Ghost'a drzwi. Karus stał w kącie swojego stanowiska. Słysząc kroki położył uszy po sobie dając nam sygnał żebyśmy dalej już nie podchodzili.
- Trudno będzie go stąd zabrać - powiedziałam kucając
Wyjęłam jabłko z torby po czym poturlałam je w stronę konia
- Chcesz go przekupić smakołykiem? Sprytne - przyznał mój towarzysz
- Jak narazie to chce żeby wiedział, że nic mu nie zrobimy - wzruszyłam ramionami patrząc jak ogier nieufnie zaczął sprawdzać coś co magicznym sposobem znalazło się tuż przy jego prawej przedniej nodze
- Jak narazie to chyba nic z tego
- Małymi kroczkami do celu - zaśmiałam się turlając resztę jabłek w stronę boksu
Wyszliśmy ze stajni, po czym ruszyliśmy do auta.

W Horse Heaven byłam gdzieś około godziny dwudziestej drugiej trzydzieści. Zmęczona dość długim przeszukiwaniem farmy  od razu poszłam się wykąpać i spać.


«Następnego dnia»

- Nie chce mi się - mruknęłam przewracając się na drugi bok, gdy tylko usłyszałam budzik
Byłam zmęczona wczorajszym dniem i naprawdę nie chciało mi się dziś jeździć, lecz za długo odwlekam treningi.
- Obiecuje... Jutro wezmę się za treningi - powiedziałam wyłączając wkurzający telefon
Zarzuciłam kołdrę na głowę, znów odpływając w świat snów.

- Ło matko... - powiedziałam patrząc na zegarek
Była godzina dwunasta. Przeciągnęłam się po czym odrzuciłam kołdrę na bok.
- No to sobie pospałam
Wstałam, po czym poszłam się ogarnąć. Zeszłam na dół w celu zrobienia sobie śniadania. Nastawiłam wodę na herbatę, przygotowałam kubek, cukier i łyżeczkę, jak to zwykle miałam w zwyczaju. W międzyczasie włączyłam toster. Po zrobieniu sobie napoju, zabrałam się za smarowanie chleba tostowego masłem. Włożyłam cleb do tostera, nałożyłam na niego ser, szynkę drugą część kanapki, po czym zamknęłam maszynę. Po zjedzeniu śniadania udałam się do stajni.

- Cześć mały - powiedziałam podchodząc do boksu Viavai'a
Koń popatrzył na mnie, po czym podszedł do drzwi boksu, przełożył przez nie łeb i zaczął bawić się moimi włosami.
- Nie niszcz mi fryzury - zaśmiałam się odchodząc kawałek od stanowiska kasztanka
Ze względu na dość późną porę chciałam dziś pojechać sobie w teren, zważając na to, że pewnie wszystkie parkury i hala są zajęte.

Po wyczyszczeniu wałacha, poszłam po sprzęt do jazdy. Otworzyłam drzwi siodlarni, weszłam do środka i zaczęłam kompletowanie rzeczy mojego konia. Zabrałam czaprak z suszarki, nań zarzuciłam podkładkę i siodło, które wcześniej ściągnęłam z wieszaka. Powyższe rzeczy zaniosłam i powiesiłam na boksie kasztana. Później wróciłam po całą resztę. Zawiesiłam sobie ogłowie na ramię. Teraz przyszedł czas na poszukiwania wytoku i ochraniaczy. Podeszłam do szafy stającej na końcu pomieszczenia. Otworzyłam drzwiczki.
- Tu jesteście - powiedziałam biorąc swoje własności

- Gdzie by tu pojechać
Viavai stanął przed rozwidleniem dróg. Jedna z nich prowadziła nad rzekę, a druga na nasz naturalny parkur. Skręciłam oczywiście w szlak po lewej czyli ten, który zaprowadzi nas do naturalnych przeszkód. Ruszyłam kłusem trzymając się lewej strony ścieżki, gdzie też podłoże wydawało mi się być mniej śliskie. Wałach szedł przed siebie z wysoko uniesioną głową oraz postawionymi uszami, z zaciekawieniem rozglądając się po okolicy. Przejeżdżając przez niewielką polankę, pare metrów od nas, przebiegł jakiś zwierzak co zaowocowało nagłym zerwaniem się mojego konia do galopu. Nie przeszkadzało mi to zbytnio, więc jedyne co zrobiłam to odzyskałam kontrolę nad kasztankiem. Skręciliśmy w lewo kierując się okrężną drogą na parkur. Jechaliśmy dość krętą ścieżką. Zwolniłam wałacha do kłusa klepiąc go po szyji. Wypuścili wodze do żucia z ręki, po czym pokierowałam konia w stronę strumienia. Klusek szedł z głową nisko od czasu do czasu podnosząc ją żeby zobaczyć gdzie tym razem pańcia kazała pojechać. Wyjeżdżając na wolną przestrzeń dałam wałachowi sygnał do ruszenia galopem. Zważając na to, że Viavai był koniem wyścigowym nie trzeba było mu dwa razy powtarzać żeby ruszył dzikim pędem przed ciebie. Grudki ziemi wylatywały z pod kopyt konia, a ich uderzanie o podłoże zapewne słychać było jeszcze kilka metrów dalej. Las zostawał coraz bardziej w tyle, przed nami tylko puste pola idealne do dzikiego cwału. Przed niewielkim płotkiem zwolniłam żeby dać Viavai'owi dobrze wymierzyć odległość do skoku. W głowie tylko liczyłam fule dzielące nas od przeszkody. Jedna, druga, trzecia... I w końcu skok. Wałach wybił się i bez większych problemów przeleciał nad drewnianą konstrukcją. Po przeszkodzie jeszcze chwilę galopowaliśmy prosto żeby potem skręcić w prawo znów ruszając dzikim pędem w stronę lasu.

Skierowaliśmy się na parkur. Podłoże wydawało się nadawać do małych skoków, więc od razu jak się tam znaleźliśmy nakierowałam wałacha na pierwszy leżący na polanie pniak. Koń pokonał go można powiedzieć, że idealnie nie licząc małego potknięcia po wylądowaniu. Najechaliśmy na kolejną przeszkodę położoną trochę dalej od poprzedniej. Tą wałach też pokonał bez zarzutu. Jeszcze kilka razy przejechaliśmy mini parkur. Zatrzymałam konia po okrążeniu kłusa wokół polany. Popatrzyłam na telefon. Była godzina czternasta dwadzieścia trzy, więc przydałoby się wrócić do domu i zjeść jakiś obiad. Nakręciłam konia w stronę stadniny, po czym dałam sygnał do galopu.

Do Horse Heaven dotarłam około piętnastej. Odstawiłam kasztanka do boksu, rozsiodłałam, po czym założyłam derkę żeby się nie przeziębił. Po wykonaniu tych czynności skierowałam się do domu. Zapewne obiad będę musiała ugotować sama, albo mama już mnie uprzedziła, a moją porcje schowała do lodówki. Otwarlam drzwi domu i weszłam do środka. W domu jak zwykle nikogo nie było. Ojciec znów pojechał gdzieś na drugi koniec globu i zapewne tak szybko nie wróci, a mama chyba znów wzięła Amora na lonże bo wydawało się, że staruszek zaczął kuleć. Rzuciłam kurtkę na fotel w salonie próbować przy tym pozbyć się wszędobylskiego Dextera, który jak to miał w zwyczaju na przywitanie biegał wokół mnie tak, że czasem bałam się, że się o niego przewróce. Widząc, że kundelek tak łatwo nie odpuści, usiadłam na podłodze, co ten malec wykorzystał sadowiąc mi się na kolanach. Po wydłaskaniu psa w końcu poszłam przygorować późny obiad. Na całe szczęście posiłek znalazłam w lodówce co zaoszczędziło mi torche czasu, który chciałam wykorzystać na sesję Dextera i Belli.

- Mógłbyś się nie ruszać? - wkurzała się gdy moje próby zrobienia jakiś ładnych zdjęć kończyły się tym, że Dexter zamiast stać spokojnie łaził gdzie popadnie
Zrezygnowana wypusciłam psa na zewnątrz, po czym zajęłam się fotografowaniem samej klaczy. Tą jak zwykle bez ruchu pozowała do zdjęć co jakiś czas zmieniając tylko ustawienie łba.
- No i pięknie - powiedziałam przeglądając efekt końcowy - teraz tylko trochę poprawić w Photoshop'ie i będzie gites - uśmiechnęłam się
Przypięłam uwiąz do kantary klaczy, po czym udałyśmy się z powrotem do stajni. Wposciłam ją do boksu. Klacz posłusznie weszła do środka i zajęła się jedzeniem siana. Sprawdziłam godzinę. Dochodziła osiemnasta. Zamknęłam drzwi od boksu Bell, po czym udałam się odnieść aparat do domu. Gdy wracałam podbiegł do mnie Dexter.
- A gdzie piesio ma piłeczke? - podrapałam go za uchem
Pies rozejrzał się dookoła
- Zgubiłeś... Znowu - westchnęłam
Kundelek popatrzył na mnie smutnymi oczkami
- Dobra.... Pójdziemy jej poszukać - ruszyłam w stronę hali
Jako jedyna przyszła mi teraz na myśl, bo w końcu byliśmy tam, a piłkę miał wtedy ze sobą. Gdy zbliżaliśmy się do budynku zauważyłam znajomą sylwetkę przed wejściem.
- Hejka - przywitałam się podchodząc bliżej
Jak się spodziewałam tajemniczą osobą okazał się Kelvin.



Kelvin :v?


Viavai +20um
1340 słów → 360$

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz