22.03.2019

Od Thomasa cd. Od Sheeny

Patrzy na mnie przez chwilę, oczy ma szeroko otwarte ze zdziwienia. Są napuchnięte, przekrwione, a cała twarz wilgotna od łez. Wtargnąłem już w tą niedostępną dla nikogo przestrzeń, jestem intruzem. Patrzy na mnie przez chwilę. Odwraca twarz, zakrywa ją dłońmi. Dłońmi całymi we krwi, poszarpanymi, pociętymi. Jej kolana też są we krwi, klęczy na odłamkach szkła i opiera się o przewrócony fotel. Analizuję sytuację, a ona łka. Patrzę na krew. Ciemna, jasna. Tutaj strumień delikatny, tam wartki, pod ciśnieniem. Tętnica. Drgam. Krew nigdy nie robiła na mnie wrażenia, ale to inna sytuacja. To nie zwierzę, chociaż zachowuje się jak spłoszona sarna. Tylko, że ona nie może uciec.
-Sheena… - zwracam się do niej cicho i robię krok do przodu.
Odwraca się błyskawicznie w moją stronę i wrzeszczy:
-Wyjdź!
Cofam się. Oddycha ciężko, a łzy spływają po jej twarzy, spłukując z policzków krew pochodzącą z ran na dłoniach. Wygląda jakby właśnie była ofiarą jakiegoś strasznego wypadku, a to tylko szkło, zacięcia na rękach i nogach, dotkliwe. Widzę strumień tętniczej krwi wydobywający się z wewnętrznej strony jej ręki. Musiała trafić na spory odłamek. Przecież jej tak nie zostawię. Zaciskam pięści, bo widzę, jak na mnie patrzy.  Przecież nie jestem jej wrogiem.
-Sheena, do cholery! Chcę ci pomóc, przecież poharatałaś się cała! – krzyczę, żeby do niej dotrzeć i podchodzę pewniej. Co jak co, ale silniejsza ode mnie na pewno nie jest.
-Tom, wyjdź. Obiecuję, że jak cię dopadnę…
-To co? Cholera, wstawaj i uspokój się wreszcie, bo mam tego dość! – chwytam ją za ramię i podnoszę.
Poddaje się temu, ale patrzy na mnie z wrogością. Gdy w końcu stoi na nogach, zamachuje się i próbuje mnie uderzyć, ale odpycham jej dłoń. Oczy ma załzawione, jest wyczerpana i ranna. Nie trafiłaby. Jest wściekła. Przenosi ten gniew na mnie, bo przecież nic jej nie zrobiłem. Znam ją na tyle, że wiem, że najbardziej denerwuje ją własna słabość. Dlatego tak wścieka się, gdy wytykam jej błędy.
-Daj spokój. Chodź to kuchni, muszę to opatrzyć. – mówię, siląc się na spokojny ton.
-Nic mi nie jest, to tylko szkło, idź już! – wrzeszczy i wyrywa się.
-Czy ty siebie widzisz?! Idź do tej cholernej kuchni!
W końcu słucha i idzie spokojnie. Siada na krześle i patrzy na mnie spode łba, kiedy ja przeszukuję kuchenne szafki. Nie jest na tyle litościwa, by zdradzić mi gdzie trzyma leki, lub cokolwiek w tym stylu, więc trochę mi to zajmuje. W końcu kucam przed nią, a obok mnie leży gaza, miska z wodą, spirytus, pęseta i igła z bawełnianą nicią. Musi na razie wystarczyć. Obmywam dłonie spirytusem, otrzepuję je i odkażam resztę prowizorycznych narzędzi.
-Daj mi tą rękę, tą która najbardziej krwawi. – mówię stanowczo, a ona posłusznie poddaje się zabiegowi.
Obmywam rany wodą, a następnie odkażam. Biorę pęsetę i zaczynam mozolnie wybierać z tej najdotkliwszej odłamki szkła, które utkwiły w tkance. Sheena nawet nie drga. Milczy zupełnie, uspokoiła się. W końcu stwierdzam,  że nie widzę tam już niczego i przystępuję do zszywania, bo krew nadal intensywnie wypływa z tętnicy. Wchodzę w trans. Wszystko staram się zrobić jak najlepiej, perfekcyjnie. Zapominam kogo to ręka, mam ją po prostu zszyć. Udaje się. Teraz reszta. To będzie ciekawe…

-Gotowe. – mówię i oddycham ciężko. – Nie rób tego więcej, bo skończyła mi się już cierpliwość.
Nie patrzy mi w oczy, więc łapię ją za żuchwę i odwracam twarz w moją stronę. Nie wyrywa się.
-Może się odezwiesz, bo tak jakby, nie wykrwawiłaś się na podłodze we własnym salonie tylko dlatego, że tutaj jestem. – zauważam, ale nie reaguje.
Wzdycham ciężko i chowam twarz w dłonie. Kręcę głową. Dociera do mnie, że moja ulubiona koszula jest cała we krwi.
-Czemu wy wszyscy musicie robić ze mnie rzeźnika… - mruczę, uśmiechając się prawie niezauważalnie.
Sheena parska cicho. Podnoszę brwi w górę i znów kręcę głową z niedowierzaniem.
-Acha, to teraz będziesz się śmiała, chociaż przed chwilą wypłynęło z ciebie całkiem sporo krwi. Cudownie.
-Wiesz… Tak to czasem bywa… - mówi zachrypniętym głosem.
-Nigdy cię nie zrozumiem. – stwierdzam.
-Chyba jestem zbyt skomplikowana… - odzywa się cicho i patrzy na mnie znacząco.
-No dobra, dobra… Masz rację. Chyba właśnie po to tu jestem. Żeby ci to powiedzieć, ale cóż. Uprzedziłaś mnie.
-Dzięki… To teraz idź. Posprzątam to i postaram się nie zabić.
-Nie potrzebujesz pomocy? Cholera, ja jeszcze pytam. Jasne, że potrzebujesz, możesz przecież zasłabnąć, tyle krwi straciłaś!
-To co? Mam zjeść ciastko i wypić sok jabłkowy, jak przy oddawaniu krwi? – śmieje się.
Prycham.
-Koniec tej karuzeli śmiechu. – stwierdzam.

Sheena?

736 słów = 140$

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz