13.03.2019

Od Thomasa cd. Od Taehyunga

Odetchnąłem głęboko, przeglądając  się w lustrze. Usuwanie zaschniętej krwi z zarostu nie było najciekawszym zajęciem, na które mogłem poświęcić tamte kilkanaście minut, ale przynajmniej wykonałem zadanie i  mogłem szczerze przyznać, że nie wyglądałem już jak rzeźnik. Poprawiłem kołnierz koszuli i narzuciłem na siebie kurtkę. Nie ubierałem kombinezonu. Miałem nadzieję, że nie będzie mi potrzebny i wizyta w stajni tym razem przebiegnie… bez rozlewu krwi. Zamknąłem gabinet i szybkim krokiem ruszyłem do północnej stajni, w której z tego co się orientowałem, przebywał koń Taehyunga. Kilkanaście minut później stałem już obok niego i przyglądałem się jego bliznom.
Szanuję ludzi pracujących z takimi zwierzętami, dających im drugą szansę. W Dallas nie raz zdarzało nam się przyjmować na uniwersytecki oddział takie przypadki. Zagłodzone, zarobaczone i poranione. Wtedy miałem styczność głównie z psami, ale ludzkie okrucieństwo potrafi dotknąć każde zwierzę.
Pokręciłem głową na to wspomnienie i w tym momencie zauważyłem, że uśmiechnięty chłopak właśnie przestał masować konia i chce nalać nieco olejku na moje dłonie. Po ułamku sekundy zawahania, spowodowanego głównie lagiem mózgu (co, gdzie, jak?), podniosłem je i pozwoliłem na to. Dotarł do mnie wyraźny zapach lawendy.
-Teraz ty spróbuj. – zachęcił entuzjastycznie.
Nie byłem zbyt przekonany, ale koń musi się do mnie przyzwyczaić. Będzie mi wtedy łatwiej z nim postępować przy rutynowych badaniach, czy interwencjach.
-No kolego, nie bój się. – szepnąłem, gdy koń niespokojnie zareagował na moją zbliżającą się rękę.
W końcu dotknąłem jego pyska i zacząłem powtarzać ruchy, które wcześniej zaobserwowałem. Zwierzę uspokoiło się nieco. Spoglądało na mnie z tą ufnością w oczach. Ciekawe czy to się zmieni, gdy po raz pierwszy przyjdę wbijać mu igłę w szyję.
-No, dało się? – uśmiechnąłem się delikatnie.
Zacząłem mu się dokładniej przyglądać. Spotykałem już gorsze przypadki, ale i po nim widać było, że nie jedno przeszedł. To cudowne, że mimo to, nadal potrafi zaufać obcemu.
-Musiałeś z nim długo pracować. Zazwyczaj nie dają się dotknąć. – stwierdziłem.
-To już dobre kilka lat, ale cieszę się z tego, co udało się osiągnąć… - zaczął i właśnie w tym momencie w drzwiach stajni pojawiła się Sheena.
-Tooom. Nie żeby coś, ale akurat po tobie spodziewałam się, że… Co wy tak właściwie, robicie? – zapytała marszcząc brwi, w ogóle nie zwracając uwagi, że towarzyszy mi najpewniej nieznajomy jej jeszcze Taehyung.
Na dźwięk jej głosu koń poruszył się niespokojnie. Cofnąłem rękę i uśmiechnąłem się szeroko, jak miałem zwyczaju, gdy ten rudzielec był w nie najlepszym humorze. Oczywiście prychnęła na ten widok.
-Właśnie wmasowywałem olejek lawendowy w pysk konia, którego właścicielem jest oto jegomość. Poznajcie się. Taehyung – Sheena, Sheena – Teahyung. – powiedziałem dziarskim tonem, a uśmieszek nie schodził mi z twarzy.


[ Sheena? Taehyung? ]

426 słów = 80$

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz