3.02.2019

Od Conor'a cd. Riley

Dzień jak co dzień. Budzik nastawiony na szóstą i jedziemy. Odrzuciłem kołdrę na bok i mimo wielkiej niechęci do egzystowania tego jakże pięknego, śnieżnego dnia, zwlokłem się z materaca prawie zrzucając (przez przypadek oczywiście) Trzeciego, który najwyraźniej przyszedł w nocy do mnie do pokoju, nie wiadomo jakim cudem wdrapał się na łóżko i ułożył się koło mojego boku.
- Sorry młody - wziąłem go na ręce, a maluch zaczął radośnie machać ogonem - Jak żeś się tu dostał... - oczywiście nie mogłem liczyć na odpowiedź... Bo Trzeci przecież był psem
Odstawiłem biszkoptowego psiaka na podłogę samemu zmierzając ku łazience w celu wykonania porannej toalety co zwykle zajmuje mi mniej więcej 10 minut. Tak było i tym razem. Prosto z łazienki udałem się w stronę szafy, żeby zabrać sobie jakieś ciuchy, co oczywiście w moim przypadku znaczyło, że wszystko zapewne będzie... Czarne. Otworzyłem pierwsze drzwi garderoby, gdzie miałem w zwyczaju przechowywać bluzki i tym podobne nakrycia na górną część ciała. Sięgnąłem po podkoszulek z logiem Asking Alexandri i do tego wygrzebałem ciemną, zasuwaną bluzę, o której istnieniu nawet nie pamiętałem. Później zabrałem zimowe bryczesy i oczywiście ubrałem się. Podszedłem do klatki, w której spała moja papuga żeby dać jej coś do jedzenia. Klatka była dość obszerna... W sumie mogę powiedzieć, że zajmowała prawie całą ścianę. Ptaszysko miało więc bardzo dużo miejsca i w swoim małym więzieniu mogło nawet latać co nie znaczy, że nie wypuszczałem jej.
- Cześć mój pierzasty przyjacielu - powiedziałem wsypując jej karmę do miski
Ptak przekręcił łebek po czym zabrał się za (jak zwykle) wczesne śniadanie. Jak zwykle rano z wielkim strachem zacząłem szukać szkicownika, którego nigdy nie odkładałem na miejsce, przez co często bałem się, że go po prostu zgubiłem. Po nieudanym przeszukaniu mojej sypialni postanowiłem zejść na dół, żeby kontynuować przekopywanie miejsc, w których mogłem zostawić zeszyt. Nie chcąc budzić reszty domowników najciszej jak mogłem, zszedłem na parter. Przed tym jednak skierowałem się do salonu. Mój kochany szkicownik na spokojnie leżał sobie na ławie.
- Tu jesteś - powiedziałem po czym wpakowałem swoją własność do torby, którą zgarnąłem po drodze
Nie mogłem pozwolić sobie na to, żeby go zgubić. Wszystkie moje projekty tatuaży oraz inne bazgroły miałem właśnie tam i raczej nie umiałbym ich potem odwzorować. Mogłem oczywiście projekty rysować na osobnych kartkach, ale nigdy nie wiedziałem kiedy najdzie mnie wena na projektowanie kolejnych. Zadowolony ze znalezienia zeszytu poszedłem do kuchni z zamiarem zrobienia sobie śniadania. Od progu pomieszczenia zaczęły mnie witać moje dwa pozostałe psy; Vito i Hades.
- Witajcie pieski - powiedziałem kucając i zaczynając głaskać czworonogi - To co? Śniadanie a potem do stajni? - uśmiechnąłem się
Psy odpowiedziały mi wesołym machaniem ich ogonów. Dziś w planach miałem zabrać obydwie pociechy do pracy. Lekcje miałem tylko jedną i to o 15, więc na spokojnie mogłem przed jechać w teren biorąc ze sobą psy żeby się wylatały. Podszedłem do szafki, w której trzymam jedzenie dla psów. Wyjąłem karmę i udałem się wsypać ją do ich misek, po czym udałem się zrobisz jedzenie dla siebie.

Ubrałem się, zawołałem psy i wyszliśmy z domu, zamykając drzwi, a przed tym zostawiając kartkę babci, że poszedłem z psami do stadniny. Zimny wiatr powitał mnie jak tylko wyszedłem na w miarę wolną przestrzeń. Naciągnąłem rękawy na dłonie i ruszyłem ku mojemu miejscu pracy. Pierwszy raz od kilku dni padał śnieg przez co droga do koni zajęła mi nie co dłużej. A pomyśleć, że mogłem zamiast tego wziąć samochód? No, ale nic nie poradzę, że czasem preferuje spacery. Zimowa aura zbyt mi nie przeszkadzała. W sumie lubię wszystkie pory roku. Popatrzyłem na ośnieżone drzewa tuż przy chodniku. Gdzieniegdzie można było dostrzec ptaki, które nie odleciały do "ciepłych krajów". Vito i Hades grzecznie dreptały przy mojej nodze nie zważając na innych ludzi przechodzących obok. Nawet nie brałem ich na smycze, bo wiedziałem, że i tak będą szły przy mnie. Podszedłem do przejścia dla pieszych. Jak zwykle w naszym małym miasteczku nie było za dużego ruchu, ale oczywiście musiał się trafić jakiś wariat, który na pewno nie jechał przepisowych 50 km/h. Westchnąłem i ruszyłem w dalszą drogę.

Walnąłem torbę do szafki znajdującej się w siodlarni. Miałem ją przypisaną odkąd pamiętam i zawsze chowałem tam mój szkicownik żeby potem nie zastanawiać się gdzie go posiałem. Na ogół dużo pracowników miało przypisane szafki w stajniach w których trzymają swoje konie. Jest to duże udogodnienie jeżeli ma się coś czego na jazdę się ze sobą raczej wziąć nie chce. Zamknąłem skrytkę na klucz, który potem wrzuciłem do kieszeni i poszedłem do Siwego wariata. Skierowałem swoje kroki ku wyjściu na stajnie. Od przodu przywitało mnie rżenie stojących tam koni. Psy jak zwykle musiały być pierwsze, więc wepchały się i zaczęły węszyć po korytarzu.
- Witaj Wariacie - podszedłem do boksu Antitheze, który jak zwykle o tej porze jeszcze drzemał
Koń zaskoczony moim przybyciem zerwał się i zarżał niespokojnie. Siwy ogier położył uszy po sobie po czym do jego mózgu chyba doszło, że to jednak ja przyszedłem. Koń podszedł do drzwiczek i popatrzył na mnie badawczo.
- No i po co się tak płoszysz Wariacie... - powiedziałem otwierając drzwi boksu i wpuszczając psy do środka żeby Theze mógł się z nimi przywitać
Dziwiło mnie to, że ten koń bardziej woli psy od innych koni. Było to zaiste dość dziwne. Podszedłem do niego i poklepałem go po szyi.
- Dziś w planach teren. Co ty na to? - podrapałem ogiera za uchem, co naprawdę bardzo lubił - Milczenie oznacza zgodę - zaśmiałem się
Wyszedłem z boksu razem z psami i udałem się po sprzęt do czyszczenia. Gdy już wróciłem zabrałem się za ogarnianie siwego, który jak to miał w zwyczaju zapewne wieczorem dość porządnie się wytarzał.
- Jesteś paskudnym brudasem - westchnąłem biorąc zgrzebło ze skrzynki
Ogier nie przejął się tą uwagą i dalej konsumował siano. Wzruszyłem ramionami i zacząłem czyścić tego bardzo (teraz) siwego konia. Później zabrałem się za przeczesanie mu grzywy i ogona, w których można było znaleźć więcej słomy niż na korytarzu po rozwożeniu tegoż trawska. Zaiste jakbym go nie wyczyścił wyglądałoby jakbym jeździł na jednej wielkiej kupie końskich odchodów, błota, siana i słomy, bo tak wygląda Theze zawsze jak przychodzę do stajni. Wziąłem kopystkę ze skrzynki i zacząłem czyścić ogierowi kopyta. Oczywiście nie byłby sobą gdyby mi tej czynności nie utrudniał (jeśli chodzi o tylne kopyta, rzecz jasna) "przypadkiem" trafiając mi ogonem prosto w twarz.
- Gotowy - powiedziałem sam do siebie chowając szczotki i tym podobne rzeczy do pojemnika - Tylko ani mi się waż teraz tarzać - popatrzyłem na siwego z mordem w oczach
Wyszedłem z boksu zabierając rzeczy ze sobą i zamykając drzwi. Udałem się do siodlarni po siodło itd. Wchodząc do pomieszczenia odłożyłem skrzynkę na miejsce i wziąłem się za zbieranie swoich gratów do jazdy. Na sam początek musiałem (jak zwykle) zastanowić się które ogłowie dziś użyć do jazdy. Dalej byłem w trakcie sprawdzania, w którym ogier lepiej chodzi, więc miałem zagwozdkę bo w obydwu raczej sprawował się nieźle (jak na razie). W końcu zabrałem z wieszaka halter, którego nie ruszałem od lata. Zarzuciłem go na ramię po czym zająłem się szukaniem ochraniaczy, które zapewne walnąłem gdzieś po treningu. Po znalezieniu zguby zabrałem siodło, podkładkę oraz pad i poszedłem siodłać Antitheze. Nie zajęło mi to zbyt dużo czasu, więc po około 12 minutach wyprowadzałem już konia ze stajni, a wraz z nami wybiegły również moje czworonogi. Zamknąłem drzwi od stajni i zacząłem kierować się ku parkurowi żeby na spokojnie wsiąść na wariata. Siwy jak zwykle zaczął coś odwalać. Ten koń nigdy nie może iść spokojnie... Zawsze albo staje w miejscu i nie chce się ruszyć albo się wyrywa. No dobra... Może czasem jest grzeczny, ale zdarza się to bardzo rzadko.

Odsunąłem wrota na parkur po czym wprowadziłem konia. Podciągnąłem popręg, opuściłem strzemiona i sprawnie wskoczyłem na grzbiet konia. Pokierowałem siwka na kilka kółek stępem po czym wyruszyliśmy na przejażdżkę. Wyjechaliśmy z terenów stadniny i pojechaliśmy w stronę lasu. Psy biegły tuż przed nami z nosami przy ziemi. Theze szedł żywym stępem czekając tylko na znak do galopu. Skierowałem go na jeden z moich ulubionych szlaków i pozwoliłem ruszyć kłusem. Ogier pewnie stawiał krok za krokiem omijając wszelkie niedogodności na ścieżce. Przed nami rozciągał się przepiękny widok bezlistnych drzew przykrytych śnieżną kołderką. Popatrzyłem za siebie. Byliśmy już spory kawałek drogi od stadniny. Skręciłem na prawo gdzie znajdowała się jedna z polan i popędziłem Antitheze do galopu. Ten wystartował jak rasowy wyścigowiec nie zwracając uwagi na wszelkie przeszkody na swojej drodze, o których jak zwykle myśleć musiałem ja. Ogier galopował jak szalony, gdy przed nami pojawiło się świeżo (zgaduje, bo wcześniej go tu nie było) powalone drzewo. Próbowałem jakoś skręcić, ale Thez miał inny pomysł. Ogier wybił się w odległości 3 fule do pniaka, ja jak to ja kompletnie zaskoczony oddałem mu tyle wodzy ile mogłem i czekałem na rozwój wydarzeń. Koń zacnie przeleciał nad przeszkodą. W nasze ślady poszły psy, które także postanowiły dziś poskakać.
- Jesteś niemożliwy - powiedziałem przechodząc do kłusa
Pokierowałem konia na inną polanę, którą niedawno wyczaiłem będąc z Thejlą w terenie. Oczywiście nie zabrałem wtedy tego wariata ze sobą. Jechałem na Jockerze, którego zajeżdżałem jakiś rok temu. Śmiesznie musiało to wyglądać... Ja, mający 184 cm wzrostu i Jock, który ma ledwie 150 cm w kłębie. Minąłem kawałek zalesionego terenu i już wjeżdżałem na wolną przestrzeń, gdy z nieznanej mi strony jakiś koń podbiegł i ugryzł Theze dokładniej nie wiem gdzie, ale ogier zaskoczony i lekko poddenerwowany tą sytuacją cofnął się i położył uszy po sobie.
- P-przepraszam bardzo! Już ją zabieram! - powiedziała nieznana mi dziewczyna, odciągając swojego rumaka na bok
- Nic się nie stało, towarzyskie z niej stworzenie - lekko się uśmiechnąłem
Oglądnąłem się za siebie. Vito i Hades merdając ogonami wbiegły na polanę otaczając nieznajomą i jej wierzchowca.
- A ja przepraszam za nich - zaśmiałem się zsiadając z konia, na co czworonogi od razu znalazły się przy nas - Nowa? - zapytałem
- W sumie to tak. Dopiero się sprowadziłam. - dziewczyna kurczowo trzymała konia za wodze, najwyraźniej znalazł się taki sam wariat jak Theze - Nazywam sie Riley
- Conor - podałem jej rękę na co dziewczyna odpowiedziała tym samym
- To twoje psy? - zapytała gdy Hades postanowił zacząć ją obwąchiwać
- Tak... W sumie mam jeszcze jednego, ale to jeszcze szczeniak - powiedziałem puszczając Theze żeby ten w końcu poprzebywał z jakimś koniem
- Jak się wabią? - Riley zaczęła drapać czworonoga za uchem
- Ten którego głaszczesz to Hades, a ten co lata z Theze to Vito
Niespodziewanie Antitheze podszedł do konia dziewczyny w celu odwdzięczenia się za poprzednie ugryzienie. Klacz popatrzyła na niego z wyraźnym zdenerwowaniem po czym wyrwała się właścicielce i tak zaczął się berek po całej polanie, do którego nie omieszkały dołączyć również psy.
- Zero.... Ty skończona wariatko! - krzyknęła dziewczyna
- Czyli jak widzę nie tylko ja ma takie problemy z moim koniem - powiedziałem przyglądając się dość śmiesznej scenie

Riley? c:
1755 → 340$ + 100$
A UM sobie rozdzielę później... +20 gdzieś tam

Najdłuższe i najnudniejsze opo w miom życiu cx ~Thejla

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz