3.02.2019

Od Thejli

Jak to miałam w zwyczaju po przebudzeniu, włączyłam sobie jedną z płyt Behemotha, żeby jeszcze się dobudzić. Jak zwykle też nie spodobało się to reszcie domowników, bo nawet nie była połowa utworu jak ktoś wyraził swoje niezadowolenie związane z tymże czego postanowiłam sobie posłuchać.
- Thejla wyłącz to darcie – mama krzyknęła zapewne ze schodów prowadzących na poddasze gdzie to znajdował się mój pokój
Były to pierwsze słowa jakie usłyszałam w piąkny zimowy poranek kiedy po paru tygodniach ciężkich treningów chciałam w końcu się wyspać i posłuchać muzyki. Ciężkie treningi w moim mniemaniu to jazda w zimę, na polu bo hala zajęta, a jak to mama mówi „Musicie trzymać formę”. Tylko szkoda, że na treningi mam czas tylko jak akurat jedyne zadaszone miejsce do jazd jest zajęte. Leniwie podniosłam się z pierzyny, podchodząc do odtwarzacza i wyłączając go. Popatrzyłam przez okno. Na całe szczęście nie padał śnieg jak to miało miejsce przez ostatnie tygodnie. Szczerze nienawidziłam zimy i każdemu dawałam to do zrozumienia cały czas mówiąć... No właśnie, że nienawidze zimy. Odwróciłam się chcąc poprawic pościel lecz jak zwykle nie udało się to ponieważ za mną pojawił się oczywiście Dexter, witając mnie radosnym machaniem ogona. Pies miał w zwyczaju spać u mnie w pokoju, albo na swoim posłaniu znajdującym się w niedużej odległości od biurka, albo razem ze mną w łóżku... Choć częsciej to drugie.
- Cześć kudłaczu... Chociaż tobie nie przeszkadza ta muzyka – powiedziałam kucając i zaczynając drapać kundelka za uchem
Ręką poszukałam telefonu na szafce nocnej. Popatrzyłam na wyświetlacz. Była dokładnie 6:00... Przetarłam oczy, ziewnęłam i udałam się do łazienki zostawiając Dextera leżącego na dywanie.
Po ogarnięciu swojej osoby w pomieszczeniu zwanym łazienkom swe kroki skierowałam ku szafie. Moją wyprawę po ciuchy przerwały glany, które najwyraźniej półprzytonma walnęłam na środek pokoju zanim położyłam się spać.
- Kurka – powiedziałam prawie się o nie przewracając
Zwykle do wyrażenia tak silnych emocji użyłabym przekleństwa, ale obiecałam sobie tego nie robić. Popatrzyłam na czarne wiązane buciory z mordem w oczach. Oczywiście nie mogłam zapomnieć o tym, że sama je tam zostawiłam oraz, że przecież nie da się zabić obuwia. Zabrałam buty z podłogi i położyłam koło szafy, potem otworzyłam ją i zaczęłam się przyglądać stercie bardzo poukładanych ciuchów, którą obiecałam sobie ogarnąć już jakiś miesiąc temu, lecz z braku czasu (o ile brakiem czasu nazwać można siedzenie nad wodospadem i robienie 10000 bezsensownych zdjęć) nie zrobiłam tego i zapewne nie zrobię przez długi czas. Wzięłam pierwszą lepszą bluzę, czarne bryczesy, po czym udałam się do komody na poszukiwanie skarpetek. Gdy już znalazłam to czego szukałam, dość szybko się przebrałam. Dość szybko czytaj, że znów prawie się wywaliłam. Wzięłam z biurka zupkę chińską, którą miałam w planach zjeść na kolację, aczkolwiek okazała się ohydna, więc ją zostawiłam.
- Zapowiada się bardzo pechowy dzień – westchnęłam próbując się nie zabić tym razem na schodach i nie rozlać resztek zupki.
Gdy już bezpiecznie znalazłam się na piętrze domu mama akurat zbierała się do wyjścia do stajni.
- Coś długo ci zeszło ogarnianie się – powiedziała
- Mam pecha... Prawie się zabiłam na glanach – powiedziałam kierując się do kuchni zrobić sobie śniadanie
- W takim razie, nie spal mi kuchni - zaśmiała się wychodząc z domu
- Hahaha... Bardzo śmieszne... - powiedziałam już bardziej sama do siebie, myjąc miskę
Nastawiłam wodę na herbatę, jak zwykle podczas jej gotowania postawiłam sobie na blacie kubek, cukier i łyżeczkę. Robiłam to automatycznie, zawsze gdy przygotowywałam sobie coś do picia. Gdy już zrobiłam sobie herbatę, zabrałam się za robienie kanapek. Miałam wielką ochotę na tosty, ale dochodziła już 8, więc chciałam już iść na trening.

Szłam ścierzką prosto do stajni prywatnej. Wokoło rozciągał się iście zimowy krajobraz. Skrzywiłam się na samą myśl kolejnego treningu na zewnątrz. Jeszcze mocniej otuliłam się kurtką i ruszyłam w dalszą drogę do stajni. Śnieg skrzypiał pod butami a wiatr lekko rozwiewał moje włosy. Na pastwisku galopowały konie, którym upiekło się bo nie miały dziś mieć jazd, które z powodu pogody niektórzy uczniowie odwołali. Popatrzyłam na długość trasy która dzieliła mnie od kochanych koników. Z moich obliczeń wychodziło, że... Że rodzice wybudowali dom za daleko od 1 stajni a w taką pogodę bardzo działało mi to na nerwy... Nienawidze takiej pogody, ale o tym chyba już wspominałam.

Pchnęłam drzwi wejściowe i wtoczyłam się do środka. Teraz czekało mnie czyszczenie moich kochanych brudasów i jazda w tą jakże piękną pogodę. Szczelnie zamknęłam za sobą wrota i udałam się po szczotki. Weszłam do siodlarni i zaczęłam poszukiwania mojej skrzynki ze sprzętem, gdy ją znalazłam, poszłam na spotkanie z Bellą i Kluską. Kluska to pieszczotliwe przezwisko, które nadałam Viavai'owi sama nie wiedząc czemu.
- Witajcie moi drodzy... Przynajniej wy bądźcie dziś powodem, żebym nie chciała przesiedzieć całego dnia w domu - powiedziałam podchodząc do boksu Rosy, który sąsiadował z boksem Kluchy
Konie zdawały się w ogóle nie zwracać na mnie uwagi, za bardzo skopiły się na konsumowaniu dopiero dostarczonego siana.
- No i fajnie - powiedziałam otwierając drzwi pierwszego boksu
Bella łaskawie podniosła łeb zauważając w końcu moje przybycie. Wzięłam szczotkę i zaczęłam ją czyścić. Wyjątkowo nie była aż taka brudna, a zważając na jej dość jasną maść zdaża jej się to bardzo często. Kiedy zaczęłam czesać jej grzywę, klacz skapnęła się, że może miałabym jakieś smakołyki w kieszeniach i na hama postanowiła mi je przeszukać
- Nic dla ciebie nie mam gadzie jeden... Po treningu dostaniesz - powiedziałam próbując wydostać się z boksu
Po udanej ucieczce przyszedł czas na siodłanie. Udałam się więc do siodlarnii po sprzęt. Oczywiście siodło musiałam umieścić na najwyższym wieszaku, bo to jednak ja i nie przemyśłałam tego, że mogłabym być potem leniem i nie mieć chęci go z tamtąd ściągać.
- Siodła są dla słabych... - powiedziałam biorąc samo ogłowie, które o ironio powiesiłam w zasięgu moich rąk - Chociaż... Licząc mojego dzisiejszego pecha - westchnęłam
Podeszłam do wieszaka chcąc ściągnąć moją własność, lecz zacne skórzane coś zakładane koniom na grzbiet postanowiło kulturalnie na mnie spaść.
- Szlag... Wszystko dziś chce mnie zabić czy co??? - prawie krzyknęłam łapiąc równowagę
Za całe moje życie nie miałam aż tak pechowego dnia. Najchętniej walnełabym się na łóżko i przespałabym cały dzień. Położyłam siodło na ziemi i zaczęłam poszukiwania wytoku.
- Gorszy dzień? - do siodlarni weszła Sheena
W tymże czasie znalazłam zgubę i zaczęłam zbierać wszystkie rzeczy.
- A żebyś wiedziała - powiedziałam taszkając sprzęt do wyjścia
- Nie zabij się - usłyszałam za sobą głos mojej koleżanki

Zaczęłam siodłanie mojej klaczki. Przynajmniej ona stała dziś grzecznie i nie sprawiała mi zbytnich problemów. Dopinałam akurat popręg Belli gdy koło boksu zjawiła się rudowłosa.
- Co tam? - zapytała
- Oprócz tego, że wszystko chce mnie zabić? To spoko - odpowiedziałam zgodnie z prawdą
- Właśnie widziałam...
- A u ciebie? - popatrzyłam na nią wyciągając Rosce grzywkę zza naczółka
- W sumie spoko... Nareszcie nie pada śnieg, więc można w końcu jakoś normalnie pojeździć - powiedziała opierając się na drzwiach od boksu
- Apropos jazd... Chcesz jechać ze mną w teren? Nie chciałabym jechać sama, jeszcze bym spadła i w końcu coś sobie zrobiła - zaśmiałam się


Sheena?


1132 słów czyli 650$ o ile dobrze licze XD
Lel... Myślałam, że niedoczekam daty pierwszego opka '-'

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz