7.02.2019

Od Sheeny cd. Od Thejli

Rozejrzałam się. Znalazłam kilka obiektów, do których mogłam strzelić bez ryzyka, że strzała się odbije i rykoszetem trafi konia lub Thejlę. Płynnym ruchem sięgnęłam do kołczanu, wyciągnęłam strzałę i założyłam ją na cięciwę.
-Więc... Po prostu zabierzesz go do stadniny? - odezwałam się, napinając łuk.
Kątem oka dostrzegłam, że Thejla podnosi na mnie wzrok i przez chwilę się zastanawia. Cięciwa wydała ten charakterystyczny, jak bliski mi dźwięk, a pocisk po chwili znalazł się po środku powalonego pniaka. Wtedy dziewczyna odpowiedziała.
-Yy... A czemu nie? Sama widzisz jak wygląda, musi się błąkać już od dłuższego czasu. Możemy mu pomóc.
-No dobra... Ty tu jesteś szefową, panno Camanera. - wzruszyłam ramionami, wycelowałam i zwolniłam cięciwę. Spojrzałam na córkę moich pracodawców ze złośliwym uśmieszkiem. Ta tylko parsknęła i zajęła się Bellą. Pozostałe konie spokojnie czekały nieopodal, przeszukując śnieg i rozglądając się dookoła. Spokojna o to, że Thejla pilnuje koni, skupiłam się bardziej na strzelaniu. W obecności kogoś innego ograniczało się to tylko do stania w miejscu, czasem oddalania się, i celowaniu do różnych obiektów. Gdybym była sama, zaczęłabym bardziej pajacować, biegać dookoła, próbować zakładać strzały na cięciwę w ruchu (to nie takie łatwe...), ale nawet przy dziewczynie, którą znam przecież od lat, wolałam zachować resztki honoru. Po kwadransie takich ćwiczeń byłam już pewna, że zaczyna to się robić nudne. Po raz kolejny zaczęłam zbierać strzały i wkładać je do kołczanu.
-To gdzie teraz? - zapytałam, a Thejla odwróciła się do mnie.
-Spróbujemy dojechać nad jezioro? Szlak powinien być przetarty. - zaproponowała.
-A co zrobimy z naszym "pasażerem na gapę"? - wskazałam na konia, którego znalazłyśmy po drodze.
-Racja. Może po prostu wróćmy. Trzeba się nim zająć. - postanowiła "szefowa" i podeszła do Rosy.
Komunikat był jasny, więc i ja po chwili siedziałam już na grzbiecie Morrigan. Ruszyłam przodem, Thejla prowadziła luzaka. Nie szalałyśmy, wystarczył kłus, bo tak jak poprzednio musiałyśmy się mierzyć z lodem na ścieżce. Wykorzystałam to, że przede mną nikogo nie było i wyciągnęłam łuk. Obejrzałam się za siebie i uśmiechnęłam lekko do dziewczyny z tyłu. Jej mina mówiła "rób co chcesz", więc wzruszyłam ramionami i na prostej drodze, ufając Demonicy, ale instruując ją łydkami, założyłam na cięciwę jedną z tańszych strzał i wyszukałam wzrokiem cel, w który często strzelałam po drodze. Świst. Pocisk utkwił w pozostałości po odciętej gałęzi na drzewie. Odwróciłam się na drugą stronę i wystrzeliłam do następnego celu. Powtarzałam to kilka razy, dopóki nie poczułam, że coś jest nie tak. Morri nieco zwolniła i położyła uszy po sobie, więc natychmiast chwyciłam za wodze. Pogłaskałam ją po szyi i zaczęłam się rozglądać. Spojrzałam porozumiewawczo na Thejlę, która też wychwyciła zmianę w zachowaniu koni. Łuk był w zasięgu mojej dłoni. Mimowolnie dotknęłam jego majdanu. Przecież w tym lesie nie ma niebezpieczeństw. Może poza jakimś zdziczałym psem, który czasem się przywlecze, ale to rzadkość. Tak czy inaczej...
Nadal zbliżałyśmy się do czegoś, co zaniepokoiło nasze konie. Najpewniej był to po prostu obcy człowiek, więc nie byłam szczególnie zaskoczona. Przecież tą ścieżką codziennie ktoś przechodzi, to nic nowego. Cokolwiek to było, zwolniłyśmy. Zbliżałyśmy się do zakrętu.
I właśnie wtedy, gdy wyjechałam zza zakrętu, zobaczyłam samochód i człowieka, wrzucającego śmieci do lasu. Piękny moment. Próbujesz żyć w zgodzie z tym, wszystkim. Ekologia, przyroda, męczysz się z jazdą rowerem przy kilkunastu stopniach poniżej zera, a dookoła ciebie i tak żyją ludzie, którzy mają to wszystko głęboko w duszy. Co mam mówić... Czasem krew mnie zalewa.
Gwizdnęłam przeciągle, by zwrócić na siebie uwagę delikwenta. Założony miałam na głowę kaptur mojej zielonej kurtki, a w rękach trzymałam naciągnięty łuk. Wyglądałam jak jakaś (nie przymierzając) damska wersja Robin Hooda. Morri zarżała, a za mną pojawiła się Thejla i luzak. Domyślałam się, że dziewczyna spogląda na człowieka ze złością.
-Ładny mamy dzień, nie uważa pan? - odezwałam się, darząc go uśmieszkiem.
W odpowiedzi dostałam stłumione przekleństwo. Zacisnęłam mocniej dłoń na rękojeści łuku. Nie będę w niego celować. Przecież mnie pozwie. Ale trzeba przyznać, że inaczej patrzy się na "dziewuchę", kiedy trzyma w dłoni łuk i spogląda na ciebie z końskiego grzbietu. Czułam się tym usatysfakcjonowana. Tak.
-Wyjazd stąd! - warknął nieznajomy, a ja tylko parsknęłam. Popędziłam Demonicę, aby stępem zbliżyła się do niego.
Cofnął się, a na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie. Wrzucił worek, który trzymał w rękach do bagażnika.
-Robi pan postępy. Proszę to samo zrobić z tymi, które leżą tam, w krzakach. - ruchem głowy wskazałam na śmieci.
-A kim ty dziecko jesteś? Dajcie mi spokój i wracajcie skąd przyszłyście. - powiedział hardo i podniósł na mnie wzrok.
Usłyszałam dźwięk migawki i odwróciłam się do Thejli z uśmiechem.
-No to jedziemy. Mamy rejestrację. - poinformowałam go grzecznie i popędziłam konia, by kłusem oddalić się od mężczyzny.
-Stój! Dajcie spokój. Przecież nic mi nie zrobicie. - prychnął.
-Dlatego odjeżdżam. - wzruszyłam ramionami.
-No stój do cholery! - krzyknął za mną, a Thejla znalazła się przy nim.
-Tak? - podniosłam brwi w oczekiwaniu.
-Dam wam pieniądze i odczepcie się ode mnie. Przecież to nic takiego.
-Chyba śnisz... - parsknęłam.
-I co? Pójdziesz z tym na policję? Ciekawe co powiedzą, kiedy dowiedzą się, że groziłaś mi łukiem. - zaśmiał się jaki jakiś villan z kreskówki.
-Nawet w pana nie celowałam. Mam prawo posiadać ten łuk. I mam świadka. - wskazałam na Thejlę. -A szczerze? Powinien się pan raczej przejmować grzywną.
-No dobra. - machnął energicznie ręką - Wezmę to. Ale obiecajcie, że nigdzie tego nie zgłosicie i usuniecie zdjęcie.
-Słowo harcerza! - wykrzyknęłam donośnym głosem i przyłożyłam dłoń do serca. - Thejla! Pokaż panu jak usuwasz zdjęcie, żeby nie miał wątpliwości i spał spokojnie.
Wykonała moje polecenia, a usatysfakcjonowany facet, podszedł do worków.
-Niech pan zapamięta! Nie chcę pana już widzieć w moim Sherwood! - krzyknęłam jak najniższym głosem, nieco nieudolnie naśladując męski ton, a Morri ruszyła przed siebie.
Po kilku minutach Thejla zrównała się ze mną i uśmiechnęła promiennie.
-Dobrze, że nigdy nie byłam harcerzem. - prychnęłam - Masz kopię zdjęcia, prawda?
Skinęła tylko głową i zaśmiała się.
-Jak jutro zobaczę te śmieci przy drodze, gość pożałuje. - powiedziała.
-Czuję się jak jakiś Greenpeace. - stwierdziłam i splunęłam, jakby to słowo miało utkwić mi w ustach.

Po kilkunastu minutach byłyśmy już z powrotem w stadninie. Było przed południem, więc stwierdziłam, że odstawię Morri na pastwisko i zajmę się sprawami w biurze, żeby potrenować jeszcze przed weekendowymi zawodami. Zatrzymałyśmy się pod północną stajnią. Luzak zaczął się robić niespokojny, gdy poczuł zapachy wszystkich tych koni. Thejla postanowiła od razu pokazać go swojej mamie. Zajęła się na prędce swoją klaczą, podczas gdy ja ogarniałam Demonicę. Towarzyszyłam jej w drodze do biura. Poszła w kierunku stajni koni szkółkowych, a ja wróciłam do siebie, żeby przygotować wszystko przed zawodami. Nie organizowałam ich tym razem, ale musiałam zamieścić odpowiednie informacje na stronie internetowej. Weszłam do środka, rzuciłam swoje rzeczy w kąt i rozsiadłam się w fotelu, otwierając laptop.
-No to do roboty... - westchnęłam, przeciągając się.


Thejla?
Opisz co tam u niej i THE END wątku
1105 słów → 320$

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz