4.02.2019

Od Sheeny cd. Od Thejli

Otworzyłam oczy. Sama nie wiem po co, przecież dookoła mnie było kompletnie ciemno. Po omacku znalazłam telefon i jego oślepiający blask był łaskaw poinformować mnie, że już po szóstej, więc nie ma co dalej spać. Kocham zimę... Energicznym ruchem zrzuciłam z siebie pościel i nie myśląc nawet o ścieleniu, czy przebieraniu się, ruszyłam do salonu. Bosymi stopami dotykałam zimnej, drewnianej podłogi. Cudowne uczucie. W domu było wystarczająco ciepło, abym mogła paradować tylko w podkoszulku i długich spodniach od piżamy, ale od razu skierowałam się w stronę kominka. Już po chwili buchały w nim delikatne płomienie, a salon napełnił się tym cudownym aromatem. Nie włączyłam wcześniej żadnego światła, więc jego jedynym źródłem był ogień, którego blask nadawał otoczeniu niezwykłego charakteru. Siedziałam na brzegu kanapy i wpatrywałam się w ciszy w żywioł. Z tej nostalgii wybudziła mnie Macky, ocierająca się o moje bose stopy.
-Przestań Mac. - mruknęłam do niej, a ona w odpowiedzi wydała przeraźliwy okrzyk, którego trudno byłoby nazwać miauknięciem. -No już, spokój wyjcu. Już daję ci jeść.
Pół godziny później najedzona kotka wesoło ganiała (mordowała) pluszową zabawkę, a ja siedziałam przy kominku, oglądając telewizję i jedząc gofry z borówkami. Przed 7:30 byłam już gotowa do drogi, opatulona szalikiem i wyposażona w czapkę i rękawiczki. Ze sobą wzięłam torby z aparatem i laptopem. Wygasiłam kominek i upewniłam się, że zamknęłam dobrze wszystkie pokoje, do których Mac nie ma wstępu. Po tym wszystkim nareszcie wyszłam i mogłam zapakować się na mój rower. Jazda rowerem w zimie, po wiejskich drogach... Ech, to nigdy nie jest łatwe, ale można się przyzwyczaić do odpowiedniego manewrowania. W lecie dystans dzielący mój dom od stadniny pokonałabym w gra 15 minut, a teraz? Cóż. To bardziej skomplikowane.  Udało mi się jednak dotrzeć na miejsce. Szybkim krokiem ruszyłam do swojego biura i rozsiadłam się w fotelu. Przez moje ciało przemknął dreszcz.
-Dobra... - Mruknęłam do siebie. - To co tutaj mamy..?
Przejrzałam kilka karteczek, które przykleiłam do blatu biurka. Hm.. Nic pilnego. Zadowolona z tego faktu wstałam, przeciągnęłam się i wzięłam się za rozpakowywanie toreb, by następnie chwycić za łuk i kołczan, które czekały na mnie w szafie. Zostawiłam je tam niedawno i w sumie brakowało mi ich w domu. Tak jakoś... Dziwnie mi bez nich było. Przyszedł czas żeby nadrobić zaległości, bo powoli wstawało słońce, a na niebie nie było żadnej chmurki. Więc dzień zaczniemy od wizyty u mojej Demonicy.
Weszłam do północnej stajni i przechodząc obok siodlarni usłyszałam donośny okrzyk Thejli. Zainteresowana weszłam do środka i zauważyłam jak ta krząta się w poszukiwaniu sprzętu.
-Gorszy dzień? - zapytałam z uśmieszkiem.
-Ażebyś wiedziała... - mruknęła i niosąc sprzęt wyszła.
-Nie zabij się! - krzyknęłam za nią, a następnie poszłam po sprzęt do czyszczenia Morrigan. Moja pannica mało przejmowała się czystością sierści, a wolałam, gdy jej białe łaty, były białe i nie wtapiały się w resztę umaszczenia.

Chętnie zgodziłam się na teren z Thejlą. Zawsze jest ciekawiej, gdy ktoś jest z tobą. Chociaż strzelać wolałam w samotności, także i w towarzystwie mogłam nieco potrenować. Kilkanaście minut później kłusowałyśmy spokojnie ścieżką prowadzącą do lasu. Morri rwała się do galopu, ale trzymałam ją w ryzach. Na moich plecach spoczywał kołczan, a sportowy łuk był przytroczony do siodła.
-To... W którą stronę, mości pani? - zapytałam z uśmiechem.

Thejla?
531 słów → 100$

Coś na początek, nic wielkiego. Pisaj, odpisam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz