4.02.2019

Od Kelvina

         Gdy nadszedł wyczekiwany weekend, miałem ochotę odpocząć od ciągłego wstawania o piątej, dla też obudziłem się koło siódmej i pomimo chęci dalszego snu, moje powieki ani drgnęły, przez co zaśnięcie było niemożliwe. Tak to jest, gdy wpada się w trans porannego wstawania i nawet w dzień wolny budzisz się wcześnie. Z drugiej strony to nawet dobrze, gdyż ma się więcej czasu dla siebie, lecz odczuwa się dziwne zmęczenie.
Koło południa, po zrobieniu porannego cardio oraz zjedzeniu wcześniej przygotowanego posiłku, postanowiłem wybrać się do stajni, w której powinienem być o wiele wcześniej. Jako, że mój dom znajduję się za miastem, udałem się na miejsce autem, które wygodnie postawiłem na parkingu obok bliźniaczej stajni. Spokojnym krokiem udałem się do jej wnętrza i stanąłem przy boksie Samaela, który na mój widok głośno parsknął. Uśmiechnąłem się pod nosem i pogłaskałem po wystającym łbie, który domagał się pieszczot. Ciekawe ilu ludzi o to zaczepił.. Zdjąłem z siebie kurtkę, którą powiesiłem w bezpiecznym miejscu, pozostając w ciemnej bluzie i zająłem się oporządzaniem wierzchowca, aby ten wyglądał jak koń, a nie chodzący snopek słomy. Nie raz machnął łbem w moim kierunku by mnie zaczepić czy skubnąć, co było to normą. Zdarzyło się nawet, że ten bokiem swego ciała przyszpilił mnie do ściany boksu, bo taki miał kaprys. Może to i dobrze, przynajmniej miałem jakiś powód do śmiechu. Po wcześniejszym założeniu mu kantara, przypiąłem do niej uwiąz i wyprowadziłem Samaela po za boks, aby go posprzątać, a następnie wrócić do przygotowywań wierzchowca do osiodłania.
Po kolejnym zaciągnięciu popręgu oraz sprawdzeniu reszty wiązań, Sam był w pełni gotowy do jazdy. Zamknąłem drzwi boksu i ubrałem na siebie kurtkę, chwilę ochłonąłem, po czym wskoczyłem na grzbiet wierzchowca. Opuściłem teren stajni i powolnym krokiem przemierzałem pobliski teren stadniny, aby bardziej się z nimi zapoznać. Nie wiedziałem dokładnie co jest czym, lecz mogłem się domyślić. Na parkour skokowym przebywało dwóch jeźdźców, którzy dobrze radzili sobie z pokonywaniem przeszkód. Ja jednak odpuściłem sobie dzisiejsze skoki i wolałem udać się w teren, co uczyniłem po chwilowym błądzeniu w rejonie. Nie zdołałem jeszcze dokładnie poznać tutejszych jeźdźców, oprócz kadry i pomimo, że Pani Camanera pokazała mi mniej więcej okolice oraz stajennych, zdążyłem to zapomnieć przez ostatnie dni. Mam jednak nadzieję, że nie zgubię się między drzewami, które wszędzie wyglądają tak samo.
Ścieżka, którą spacerowałem dość długo, doprowadziła mnie do rozwidlenia na dwa kierunki. Jedna z nich prowadziła na, w pewnym stopniu naturalny, tor przeszkód, druga zaś wyglądała na spokojną. Widząc, że Samael zaczyna się z lekka nudzić, wybrałem tą pierwszą dróżkę z przeszkodami. Z nawyku pozwoliłem wałachowi zapoznać się z powaloną kłodą oraz dalszymi przeszkodami, po czym wycofałem się i bezbłędnie pokonałem kolejne przeszkody. Zwolniłem kroku i poklepałem Samaela po szyi, lecz moje nagłe rozkojarzenie nie zauważyło jeźdźca nadjeżdżającego z bocznej drogi. Ścisnąłem wodze, docisnąłem dosiad i pohamowałem wałacha, który głośno parsknął. Tak, wiem, że tego nie lubisz.. Pomyślałem w duszy i spojrzałem na drugą osobę, która zareagowała w podobny sposób. Cud, że Sam nie poślizgnął się na śniegu..
- Przepraszam, że zauważyłem Cię - powiedziałem luzując wodze.
- Nic się nie stało. Sama się zamyśliłam.. - rzekła kobieta.
- Ja akurat skończyłem przeszkody i.. tak wyszło - kontynuowałem tłumaczenie się, które chyba było bez sensu - Mało istotne, ale kojarzę Ciebie z pobliskiej stadniny - zacząłem, gdy to słuchaczka zaczęła mi się przyglądać - Jestem Kelvin, pomocnik w stajni - podszedłem bliżej kobiety, lecz na tyle bezpiecznie, by jej wierzchowiec nadal zachował spokój, a przynajmniej na takiego wyglądał.

Która kobieta chętna na spacerek? 
564 słów = 100 $

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz