5.02.2019

Od Riley cd. Conor'a

- Conor - przedstawił się, wyciągając do mnie rękę.
Uścisnąwszy ciepło jego dłoń, zerknęłam kątem oka na kręcące się tuż obok czworonogi, z czego jeden nawet odważył się podejść bliżej, z wyraźnym zainteresowaniem obwąchując moją nogę.
- To twoje psy? - zagaiłam po niedługiej chwili, siłą rzeczy kucając przy wilczurze, który zadowolony nadstawił się do drapania.
- Tak... W sumie mam jeszcze jednego, ale to jeszcze szczeniak - wytłumaczył, pozwalając wierzchowcowi odejść kawałek dalej, jednak ten wciąż pozostawał przy właścicielu, mierząc Zero Two podejrzliwym wzrokiem. Hm, ewidentnie nie przypadło mu do gustu tamto powitanie.
- Jak się wabią? - dorzuciłam przyglądając się psiakom. Jeden i drugi miał naprawdę inteligentne oczy.
- Ten którego teraz głaszczesz to Hades, a ten co lata z Theze to Vito... - nie dokończył, kiedy nagle jego wierzchowiec przybliżył się do Dwójki, tak jakby chciał jej się odpłacić pięknym za nadobne, na co klacz momentalnie poderwała się z miejsca, galopując przed siebie z donośnym rżeniem.
Rzecz jasna biały ogier wcale nie zamierzał tak łatwo jej odpuścić i nim zdążyliśmy cokolwiek zrobić, konie już ganiały się w tą i z powrotem, długo nie musieliśmy czekać aż do zabawy podłączą się również psy.
Trzeba przyznać, wyjątkowo komiczny widok. W zasadzie nawet nie wiedziałam z czego, a raczej kogo się tak naprawdę śmieję - z koni, latających wokoło rozszczekanych psów, czy też nowo poznanego chłopaka, usilnie starającego się jakoś zapanować nad tym wszystkim.
- Zero... Ty skończona wariatko! - wydarłam się w końcu, jednocześnie powstrzymując wybuch śmiechu, co chyba niezbyt mi wyszło, ale mniejsza z tym.
- Czyli jak widzę nie tylko ja mam takie problemy z moim koniem - zauważył ciemnowłosy, na co tylko przewróciłam ostentacyjnie oczyma z wymownym westchnięciem.
- Tia, nie ma to jak patrzeć jak wszyscy pozostali tak doskonale dogadują się ze swoimi pupilami, podczas gdy tylko twoja podopieczna odwala jakieś numery. Ale w sumie... bez tych wybryków byłoby trochę nudno, nieprawdaż?
- Prawdaż, prawdaż. - przyznał z lekkim uśmiechem rozmówca, wciąż śledząc uważnie wzrokiem biegające po polu rumaki.
W zasadzie to nawet nie wiadomo kiedy ich gonitwa przeistoczyła się w najzwyklejszą zabawę, ale wszystko wskazywało na to, że się polubili. Hah, to się porobiło. Podczas gdy cała gromadka oddawała się szalonym rajdom, wraz z nowym znajomym przeszliśmy się kawałek, w efekcie docierając do wąskiej, nieco zarośniętej ścieżki, gdzie przywołaliśmy do siebie zwierzaki. Na nasze szczęście już po około dwudziestu, no, góra trzydziestu minutach zarówno Anthiteze, jak i Panna ADHD zdążyli się porządnie zmęczyć, czego (o dziwo) nie można było powiedzieć o psach, które z lekka zaskoczone tak szybkim, przynajmniej w ich mniemaniu; zakończeniem zabawy niechętnie potruchtały za nami. Niedługo potem pojawił się również Nilay, który jednak w przeciwieństwie do reszty, wciąż zachowywał jako taki dystans, tylko od czasu do czasu siadając mi na ramieniu, by po chwili znów zniknąć gdzieś wśród koron drzew. Aspołeczny z niego typek, ale cóż poradzić?
- Od dawna tu mieszkasz? - zapytał w pewnym momencie Conor, tym samym przerywając irytującą ciszę od pewnego czasu kłębiącą się w powietrzu.
- Hm, sama nie wiem... - zamyśliłam się, odgarnąwszy wpadające do oczu kosmyki włosów - Dwa tygodnie? Może nawet mniej. - wzruszyłam ramionami, posyłając mężczyźnie szeroki uśmiech - Właściwie to nie planowałam przyjazdu tutaj. Tak jakoś wyszło, że z dnia na dzień straciłam dach nad głową i musiałam jak najszybciej znaleźć nową pracę, a babci nie mogłam się narzucać. Koniec końców dzięki znajomościom przyjaciółki udało mi się znaleźć mieszkanie na obrzeżach miasta, a potem... - i tutaj właśnie dziabnęłam się w język.
Nie chodziło rzecz jasna o to, że miałam coś do ukrycia przed Conor'em, bo mimo iż znamy się dopiero niecałą godzinę, wydawał się całkiem okay i nie miałabym nic przeciwko temu, żebyśmy spotykali się częściej na wspólnych przejażdżkach; aczkolwiek nie chciałam go zanudzać swoimi jakże nieistotnymi w obecnej chwili historiami, których znając życie słucha teraz wyłącznie z czystej uprzejmości. Tak czy inaczej, chyba najwyższa pora pohamować ten potok słów.
- ...no, a zresztą, mniejsza z tym. A ty od kiedy tutaj jesteś? - odbiłam piłeczkę, w głębi serca mając nadzieję na możliwe odratowanie stanu tej jakże nudnej rozmowy.
- Ja... Cóż, mieszkam w Sounthville od zawsze - powiedział, gładząc opuszkami palców szyję idącego przy jego boku angloaraba.
Postanowiliśmy póki co nie wsiadać na konie, i bez tego ledwie trzymały się na nogach. Tia, nawet nie wiadomo które któremu dało większy wycisk.
- No i co Wariacie, warto było tak szaleć? - zażartował Greenaway, spoglądając na zwierzaka z rozbawieniem, na co ten tylko parsknął cicho strzygąc mlecznobiałymi uszami.
Dotarłszy do stajni każde z nas rozeszło się w swoją stronę.
- No to do zobaczenia. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy - rzekłam kierując się wraz z Zero Two do boksu.
- Pa! - odmachnął mi chłopak, po niedługiej chwili znikając gdzieś między drewnianymi ściankami.
Kiedy już uporałam się z ogarnięciem sierści Panny ADHD, jak i jej kwatery, nie pozostało już nic innego, a ruszyć do pobliskiego schroniska. Sama trasa do wcześniej wspomnianego punktu zajęła mi nie więcej niż piętnaście minut, tak więc miałam dziś masę wolnego czasu i bynajmniej nie zamierzałam go marnować. Od dobrych paru dni w schroniskowej stajni zagościły dwa nowe konie - niewielki, łagodny jak owieczka szetland Coco oraz jego wierna, jakże porywcza i nieokiełznana kompanka rasy hanowerskiej imieniem Rosabell. Przyznać trzeba, dobrali się idealnie. Swoją drogą, zastanawia mnie jak można się pozbyć tak cudownych zwierzaków. No dobra, może i ten drugi wierzchowiec nie za bardzo nadawał się do jazdy, co zapewne wynikało tylko i wyłącznie z zaniedbania jej właścicieli, niemniej jednak zarówno Coco jak i Rosa zdawały się kompletnie nie odnajdywać w tutejszych warunkach, tym bardziej chciałam z nimi spędzić trochę czasu i ułatwić im zaaklimatyzowanie się w nowym otoczeniu. Faktem jest, iż zwierzęta po przejściach mogą niekoniecznie być skłonne do współpracy, czego przykładem jest choćby sama Zero Two, aczkolwiek myślę, że po perypetiach z tą wariatką jestem jako tako przygotowana na kolejne wyzwania.
Ku memu zaskoczeniu, a zarazem też po części rozczarowaniu, dotarłszy do schroniska w boksie zastałam tylko Rosabell. Cóż, najwyraźniej ktoś już mnie wyprzedził i zabrał Coco na spacer wcześniej, no trudno. Grunt, że Bell wciąż czekała na wyjście. Mając na uwadze fakt, iż ruda jeszcze dobrze mnie nie poznała, ściągnąwszy z wieszaka ogłowie powolutku i ostrożnie weszłam do boksu kasztanki. O dziwo założenie samego kantara nie stanowiło dla niej absolutnie żadnego problemu, czego niestety nie można powiedzieć o wyjściu z boksu - tak, niestety perspektywa opuszczenia ciepłej, bezpiecznej miejscówki najwyraźniej niezbyt jej się uśmiechała, więc trochę się pomęczyłyśmy nim udało mi się ją stamtąd wyprowadzić. Na moje szczęście, hanowerka okazała się być łakomczuchem i już po małej zachęcie w postaci smakołyka bez zbędnych ceregieli potruchtała za mną w stronę wyjścia. Korzystając z tego, że dzień zapowiadał się na raczej słoneczny (chłodny, ale słoneczny) postanowiłam zabrać kasztankę na pobliską łąkę, z dala od zgiełku stajni, taka odmiana dobrze jej zrobi.
Niestety, jak się później okazało moje obawy były słuszne. Kasztanka wcale nie miała zamiaru dziś współpracować, na otwartym terenie sprawiała jeszcze więcej problemów niż w zamknięciu i tak jak na krytej hali chodziła jak w zegarku, tak tutaj kompletnie nie załapywała prostych poleceń i nawet sama nie wiem, czy była to kwestia tego, że po prostu ich nie rozumie, czy też zwyczajnie jest zbyt podekscytowana tym całym spacerem, niemniej jednak uznałam, że nie będę jej do niczego zmuszać. Wszystko było dobrze aż do momentu, kiedy to postanowiła wystrzelić z zadu i jakby nigdy nic pogalopować przed siebie, nie zważając na to, iż wciąż jest podpięta do lonży. Koniec końców nawet nie wiadomo jak i w którym momencie linka odpięła się od kantara i tym oto sposobem byłam skazana na ganianie jej po polu. Brawo, Riley. Niezły początek.
W pewnej chwili klacz raptownie zawróciła pędząc... no tak, bezpośrednio na mnie (któż by się spodziewał?). Eh, czemu zawsze muszę trafiać na takie złośliwe stworzenia? I pomyśleć, że wcześniej miałam o niej takie dobre zdanie...
Powoli podniosłam się z ziemi, otrzepując pokryte śniegiem spodnie, po czym skierowałam wzrok w stronę pobliskich drzew. O dziwo Rosabell wcale nie odbiegła tak daleko. Hanowerka stała zaledwie kilka metrów dalej, w oczekiwaniu na jakąś reakcję z mojej strony. Przez moment, zastanawiałam się, jak powinnam się w tej sytuacji zachować. Z jednej strony miałam świadomość tego, że nie mogę jej tutaj samej zostawić; z drugiej zaś, jeśli podejdę bliżej mogę łatwo ją spłoszyć. Złapanie tej agentki graniczyło wręcz z cudem.
- Rosa... - zacmokałam w nadziei, że uda mi się ją do siebie przywołać, jednak klacz ani drgnęła - Chodź tutaj, no chodź...
Gdy tylko zrobiłam jeden, maleńki krok w jej stronę, kasztanka odruchowo się cofnęła, kładąc uszy po sobie co utwierdziło mnie w przekonaniu, że lepiej do niej nie podchodzić, przynajmniej na razie. Przez długą chwilę, ciemne, okrągłe oczka uważnie śledziły każdy mój ruch.
- No, dobra. Koniec tego stania, chodź... - postanowiłam zaryzykować i powoli zbliżyłam się do zwierzęcia.
Dzieliły nas zaledwie trzy, może cztery metry. Gdy tylko znalazłam się wystarczająco blisko, ostrożnie wyciągnęłam rękę, aby pochwycić wodze. Oczywiście, musiałby stać się cud, by mój plan wypalił. Nim zdążyłam ogarnąć co się dzieje klacz poderwała się z miejsca, jednym pchnięciem pyska przewracając mnie z powrotem na twardą glebę, po czym odbiegłszy kawałek dalej zaczęła krążyć w podskokach koło mnie, parskając przy tym głośno, jakby drwiła z mej głupoty. No nie wytrzymam!
- Dobra. Rób, co chcesz. - machnęłam ręką, odwróciwszy się na pięcie i pomaszerowałam przed siebie, nawet się nie oglądając.
Już kilka sekund później, moim krokom towarzyszył spokojny stukot kopyt, jednak ilekroć zerkałam za siebie, stworzenie raptownie przystawało. Ewidentnie robienie mi na złość sprawiało jej sporo radochy. Szłam dalej, nie zważając na jakże specyficzne zachowania hanowerki. Nieoczekiwanie poczułam, że coś o gorącym oddechu ściąga mi czapkę z głowy, cicho przy tym pomlaskując.
- Ej, ej! Zostaw... - szybko chwyciłam nakrycie głowy. Jeszcze tego brakowało, żeby chapnęła moją czapkę.
- Wybacz, to nie nadaje się do konsumpcji... - chyba Bell miała na ten temat inne zdanie, ale koniec końców udało mi się bezproblemowo wyjąć wełnianą robótkę z jej pyska.
Korzystając z tego, iż klacz stanęła na tyle blisko bym mogła ją złapać, delikatnie pogładziłam jej szyję sunąc dłonią coraz wyżej, aż w końcu dotarłam do małego metalowego kółeczka od kantara, do którego jakimś niewytłumaczalnym cudem udało się bezproblemowo przypiąć uwiąz, a sam wierzchowiec nie wyglądał jakby miał zamiar gdzieś czmychnąć. Jeszcze przed chwilą zdawało mi się, że ten mały diabełek nie da za wygraną, a tu proszę. To ci niespodzianka. Niepewnie położyłam dłoń na chrapie stworzenia, na co ruda parsknęła tylko cicho, przy okazji obwąchując moje włosy. Jeszcze nie poznałam jej od tej strony od tej strony, spojrzenie kasztanki było teraz takie spokojne i łagodne - aż trudno uwierzyć, że kiedykolwiek mogłaby wywijać takie numery. Co prawda, od samego początku pozwalała się głaskać, ale dotychczas nie była zbyt wylewna w okazywaniu uczuć.
Odprowadziwszy konia do schroniskowej stajni wraz z Nilay'em, który towarzyszył mi przez ten cały czas, udaliśmy się do domu. Co prawda miałam jeszcze w planie wrócić do stajni, zwłaszcza, że Panna ADHD nie miała dziś porządnego treningu (nie licząc brykania na polu z Anthiteze psami oczywiście), ale to dopiero pod wieczór.
~•~●~•~
Z racji tego, że dochodziła dziewiętnasta i było już trochę za późno aby ćwiczyć na świeżym powietrzu, postanowiłam zabrać pannę ADHD do hali zamkniętej, która na nasze szczęście, okazała się być pusta. Właściwie to wolę treningi ze znajomymi, ale wiem też, że Two robi większe postępy, gdy jesteśmy same, bo inne konie zawsze ją rozpraszają. Wykonałam zmianę kierunku przez całą długość ujeżdżalni, następnie wjechałam na koło, przez cały czas kłusując. Zginałam ją w prawo, pierwsze kilka kółek Dwójka nie za bardzo załapała o co mi chodzi, ale po bodajże piątym lub szóstym podejściu w końcu zrozumiała na czym polega to ćwiczenie i dalej poszło nam już jak po maśle.
- Tak jest, dobra robota - pełna entuzjazmu z dumą poklepałam klacz po szyi, która w odpowiedzi parsknęła zadowolona. Muszę przyznać, iż radzi sobie coraz lepiej. Nie żebym się szykowała na jakieś zawody, czy coś w tym stylu, bo przed nami jeszcze daleka droga. Zwyczajnie cieszy mnie, że godziny spędzone na treningach, początkowo tak bardzo przerażających, zarówno Zero jak i mnie; wreszcie przyniosły jakieś efekty.
Po udanym treningu odprowadziłam Zero Two do boksu, by dopiero będąc już na miejscu ogarnąć, że nie mam przy sobie torby. Kurde. Musiałam ją zostawić na hali, jak zwykle...
Nie tracąc ani chwili udałam się więc z powrotem do budynku, w celu odzyskania swojej własności. Ku memu zaskoczeniu, gdy tylko znalazłam się wewnątrz hali mym oczom ukazał się... Conor. Proszę, kto by się spodziewał.
- Hej - przywitał się, zamykając za sobą furtkę.
Odmachnęłam znajomemu zmierzając spokojnym krokiem w jego stronę.
- Hah, tak myślałam, że jeszcze się spotkamy, ale nie przypuszczałam, iż stanie się to tak szybko! - roześmiałam się z lekka zakłopotana widokiem mężczyzny, na co ten tylko wzruszył ramionami również cicho się podśmiewając, w efekcie czego na jego twarzy przez krótką chwilę znów zawitał uśmiech. Kątem oka zerknęłam na ciemnozieloną lonżę w jego dłoni - Trenujesz?
Brunet skinął głową, po czym obróciwszy się przez ramię wskazał drugą ręką przebiegającego za zagrodzeniem siwego wierzchowca - Tak, powiedzmy. Pomagam pewnej osóbce w zajeżdżeniu tego tu oto eleganta, tym się zajmuję. - wyjaśnił w międzyczasie znikając za barierką, aby przywołać do siebie konia.
Arab posłusznie podbiegł do instruktora, przy okazji dokładnie sprawdzając jego kieszenie na wypadek gdyby zupełnie przypadkiem miał przy sobie coś do jedzenia.

Conor? c:
2166 słów → 620$

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz