3.02.2019

Od Riley

Poranek zaczął się wyjątkowo spokojnie, można by rzec, że wręcz idealnie. Tia, weekend to jednak piękny czas. Zero budzika, zero pospiechu i zero jakichkolwiek zajęć (no, może prawie, nie licząc rzecz jasna Nilay'a, który od dobrych dziesięciu minut nachalnie dopominał się o śniadanie). Przeciągnęłam się rozleniwiona na łóżku, powoli uchylając wciąż niemiłosiernie ciążące powieki. Kiedy już pokonałam złowrogą chęć ponownego zaśnięcia, po paru minutach zwlokłam się spod ciepłej kołderki i wolnym krokiem powędrowałam do łazienki. Oparłszy dłonie na gładkiej powierzchni umywalki, której chyba przydałoby się porządne odświeżenie, bo u dołu miała już nieco zardzewiałe elementy; spojrzałam zaspana na swe odbicie, co zdołowało (a może wręcz przeraziło?) mnie jeszcze bardziej, niż sama konieczność wstawania. Co tu dużo gadać, znowu siedziałam bez sensu z nosem w książce, zamiast położyć się o możliwie normalnej porze, co oczywiście skutkowało paskudnymi worami pod oczami, których nawet dobrze zrobiony makijaż, raczej nie byłby w stanie w pełni zatuszować. Lustereczko powiedz przecie, kto jest teraz najstraszniejszy na świecie?
Bez dłuższego roztkliwiania się nad swą paskudną urodą, przemyłam twarz strumieniem lodowatej wody. Na moje szczęście, takowa metoda okazała się być skuteczniejsza niż litry kawy, wypijane przeze mnie niemalże każdego poranka (aczkolwiek kawę też wypiłam, w końcu to już obowiązkowa pozycja, nieprawdaż?). Sięgnąwszy do przepełnionej do granic możliwości damskimi kosmetykami szafki wygrzebałam z jej mrocznych odmętów szczoteczkę i pastę do zębów. Po dłuższej chwili przeznaczonej na rozbudzenie, wślizgnęłam się pod prysznic.
Kiedy już możliwie się ogarnęłam, narzuciwszy na siebie niezbyt wizytowy, acz do stajni jak najbardziej odpowiedni stary czarny płaszcz, opuściłam dom uprzednio przywołując do siebie jeszcze Nilay'a, który uradowany perspektywą wyjścia na zewnątrz przefrunął z drugiego końca pokoju, by w jednej chwili znaleźć się na mym ramieniu. Z racji tego, iż dochodziła dopiero dziewiąta nie spieszyłam się zbytnio do Panny ADHD, znając życie wciąż smacznie śpi oparta łbem o ściankę w swoim boksie; tak więc mogłam sobie pozwolić na obranie innej, może i dłuższej, ale zdecydowanie ciekawszej trasy.
Słońce powoli wychylało się zza horyzontu, opatulając swymi świetlistymi ramionami częściowo spowity mgłą krajobraz. Zboczyłam nieco z drogi, śledząc wzrokiem lśniącą, gładką taflę wody, która niczym lustro odbijała błękit bezchmurnego nieba. Odetchnęłam głęboko, przymknąwszy oczy. Cudowne miejsce. Coś czuję, że będę tutaj przychodzić częściej. Wąską leśną ścieżynę gdzieniegdzie wypełniały liczne ślady kopyt, co utwierdziło mnie w przekonaniu, iż jest to jedna z dróg często użytkowana przez tutejszych jeźdźców i ich wierzchowce. Swoją drogą, przez to cale zamieszanie z przeprowadzką, dawno nie byłyśmy z Zero Two na dłuższej przejażdżce, chyba najwyższa pora to nadrobić. W końcu czyż może być coś piękniejszego od porannych wypadów w teren?
Kruk zdążył już zatoczyć kilka większych kółek, raz na jakiś czas obniżając się nieco, przelatując między wierzchołkami pobliskich drzew. Zagwizdałam wygrzebując szybko z kieszeni kilka smakołyków, bez czego rzecz jasna o przywołaniu go do siebie mogłabym najwyżej pomarzyć.
Przekroczywszy próg stajni praktycznie od razu zauważyłam znajomy łeb wychylający się z boksu oznaczonego numerkiem dwa.
- Ello piękna - zacmokałam z uśmiechem na twarzy otwierając boks. Drewniane drzwiczki zaskrzypiały ze złością, w pierwszej chwili stawiając mały opór. Tia, będę musiała wreszcie porozmawiać z którymś ze stajennych, żeby w końcu zrobili porządek z tymi starymi zawiasami, bo znając spryt i determinację Zero, nie przepuści żadnej okazji, by posmakować wolności, albo przynajmniej skosztować zawartości worków leżących sobie grzecznie w kącie stajni. Po dłuższej chwili pieszczot, chwyciłam uwiąz, który następnie przypięłam do fioletowego kantara klaczy, po czym wyprowadziłam ją przed boks i zabrałam się za dokładne oczyszczenie jej ciała z licznych zaklejek. Swoją drogą, gdy tylko się ociepli wypadałoby troszkę przystrzyc jej sierść, bo jak tak dalej pójdzie, to zamiast konia będę jeździć na wielkim, zarośniętym baranku.
O dziwo, klaczka stała dziś wyjątkowo spokojnie, zerkając tylko od czasu do czasu na mnie kątem oka spod przymrużonych ślepi. Kiedy już doprowadziłam do ładu jej puszystą sierść, nałożywszy Dwójeczce ogłowie, siodło i całą resztę ekwipunku wyprowadziłam ją przed stajnię. Zaraz po upewnieniu się, że drzwi od budynku są dobrze zamknięte, wsiadłam na grzbiet wierzchowca i ruszyłam kłusem w stronę pobliskiego lasu. W chwili, gdy do mych płuc napłynęła solidna porcja ostrego, lodowatego powietrza, ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Uh, tak, tego to mogłaby nam natura akurat oszczędzić. Nie żebym miała jakieś uprzedzenia do zimy czy coś, zwyczajnie wolę cieplejsze pory roku (co jest chyba teraz mało istotne, ale mniejsza z tym). Śnieg wciąż nie przestawał padać i nie zapowiadało się aby taki stan rzeczy miał w najbliższym czasie ulec zmianie. Pogoda chyba nie ma zamiaru mnie pocieszyć, co? Ponownie przeniosłam wzrok na uprószone już białym puchem uszy Zero Two. Ujemna temperatura zdawała się w ogóle jej nie ruszać. Dziwne. Zwykle to ona prowadziła mnie do stajni, a nie na odwrót. Trudno, trzeba się będzie przemęczyć, w końcu nie po to wyjechałyśmy w teren, żeby teraz ot tak po prostu zrezygnować, nawet jeśli miałabym to przypłacić odmarzniętymi palcami.
- No dobra, pokaż na co cię stać, mała - poklepałam ją po szyi i dodałam łydki, przy czym klacz ruszyła dziko przed siebie, jakby czekała na ten moment od dawna, a może i tak było?
W zasadzie nie miałam zielonego pojęcia dokąd Two właściwie biegnie, po prostu dałam jej wolną rękę. Jak się wystarczająco zmęczy to zawrócimy, póki co jednak nie zapowiadało się, aby nasza wycieczka miała dobiec końca, tak więc oparłam się tylko o jej grzywę, od czasu do czasu skracając ją nieco przy większych zaspach, na wypadek gdyby zupełnie przypadkiem postanowiła wpakować się w jedną z nich lub co gorsza spróbować ją przeskoczyć. Tia, znając pomysłowość Panny ADHD nie zdziwiłabym się, jeśli wykonałaby taki manewr. Nieoczekiwanie kobyłka skręciła w jedną z wąskich ścieżyn, której będąc paręnaście metrów dalej, dałabym słowo, że wcześniej tam nie było. Czyżby moja wariatka wiedziała dokąd ma biec? Tego nie wiem, aczkolwiek zdziwiło mnie nieco jej zachowanie, nigdy przedtem nie przejmowała pałeczki podczas wspólnych wypadów w teren, w każdym razie nie na tak długo. Nim jednak ogarnęłam co się dzieje, ni z tego ni z owego moim oczom ukazała się kolejna, znacznie większa droga, odgrodzona z prawej strony potężnymi, drewnianymi balami. Zaraz, zaraz, już kiedyś tędy przejeżdżałam... Tylko kiedy? Zwolniłam, lekko poklepując czarną po boku, jednak ta wcale nie zamierzała się podporządkować, uparcie idąc przed siebie, nie zważając na moje polecenia.
- Zero, Zero, wyluzuj... - podciągnęłam wodze, tym samym zmuszając konia do zatrzymania się, przy czym klacz tylko parsknęła otrzepując łeb z nagromadzonych na grzywce płatków śniegu.
Podniósłszy wzrok rozejrzałam się dookoła i ku memu zaskoczeniu miejsce wydawało się takie... znajome? Zapewne gdyby nie świadomość tego, iż nie znajdujemy się obecnie w pobliżu mego starego domu, dałabym sobie rękę odciąć, że już tędy przejeżdżałyśmy. Te drzewa, ugięte gałęzie tworzące charakterystyczny łuk nad samą ścieżką i upajająca woń żywicy z pobliskich świerków... Ym, chyba mam déjà vu...
Po dłuższej chwili namysłu zdecydowałam się ruszyć w dalszą drogę, tym razem jednak już na własnych nogach. Zeskoczywszy z grzbietu Dwójki pozwoliłam jej w spokoju pogrzebać w puszystych zaspach, tymczasem sama udałam się na mały rekonesans. Nili wciąż krążył gdzieś w pobliżu, raz na jakiś czas obwieszczając donośnym krakaniem swoją obecność. Korzystając z faktu, iż Panna ADHD znalazła sobie zajęcie na najbliższe parę minut, sięgnąwszy do zmasakrowanej do granic możliwości, acz wciąż jak najbardziej funkcjonalnej torby, szybko wygrzebałam z niej aparat, aż żal byłoby nie uwiecznić tutejszych widoczków. Nieoczekiwanie dał się słyszeć cichy stukot kopyt, skutecznie dekoncentrując zarówno mnie, jak i tarzającą się dotychczas beztrosko w śniegu Zero Two, która niczym potraktowana prądem poderwała się z białego puchu, by po chwili znaleźć się u mego boku, strzygąc nerwowo uszami.
- Spokojnie, nic się nie dzieje - poklepałam ją po szyi, aby choć trochę uspokoić klacz. Średnio mi to wyszło. Już miałyśmy zawrócić, kiedy nagle ni z tego ni z owego zza pni pobliskich drzew wyłoniła się dość wysoka sylwetka, a właściwie to dwie, gdyż na wierzchowcu ktoś siedział. Długo nie musiałam czekać, aż moja wariatka wyrwie do przodu i nim zdążyłam ogarnąć co się dzieje, ta jakby nigdy nic podbiegła do nieznajomych "zupełnie przypadkowo" skubnąwszy rumaka w ogon na powitanie. Koń cofnął się z lekka podenerwowany, kładąc uszy po sobie.
- P-przepraszam bardzo! Już ją zabieram! - powiedziałam naprędce i chwyciwszy wodze odciągnęłam Pannę ADHD na bok.
- Nic się nie stało, towarzyskie z niej stworzenie - na ustach rozmówcy wykwitł delikatny uśmiech.

Conor? :>


1353 słów czyli 750$ (o ile nie zapomniałam jak się liczy XD~Thejla)oraz +20 um do rozdzielenia 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz